Forum Forum dla fanów teleturniejów. Strona Główna Forum dla fanów teleturniejów.
Wszystko o teleturniejach wiedzowych (ale nie dla fanów Idioten familien rozrywken).
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Wywiady na gorąco!

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum dla fanów teleturniejów. Strona Główna -> Uczestnicy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tomrejten
Administrator



Dołączył: 15 Gru 2005
Posty: 320
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Pią 16:12, 24 Lut 2006    Temat postu: Wywiady na gorąco!

Zgodnie z życzeniem, umieszczam wywiady jako zabezpieczenie gdyby linki przestały działać.

---------------------

Zmagania z teleturniejem
Chojniczanin Romuald Szmyt od wielu już lat startuje w telewizyjnych teleturniejach. Udział w „Najsłabszym ogniwie” przyniósł mu największą wygraną. Znalazł się na liście najlepszych zawodników tego teleturnieju i stał się najmocniejszym ogniwem programu.
Romuald Szmyt – jest nauczycielem technologii żywienia w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych nr 2. Teleturnieje to jego hobby i sposób na zarobienie dodatkowych pieniędzy. Cały czas stara się pogłębiać swoją wiedzę. Interesuje się historią, archeologią i sportami walki. Kiedyś trenował karate, a teraz poświęca się aikido.
W jakich teleturniejach już Pan startował?
Brałem udział w wielu teleturniejach, m. in. „Wielkiej grze”, „Va Banque”, „Jeden z dziesięciu”, czy „Miliard w rozumie” z różnym efektem.
Jest Pan już weteranem w dziedzinie teleturniejów. Czy mógłby się Pan podzielić swoimi doświadczeniami?
Aktualnie na różnych kanałach telewizyjnych teleturnieje można podzielić na wiele sposobów. Począwszy od podstawowych, czyli tych, w których trzeba coś wiedzieć, poprzez te, które nie wymagają żadnej konkretnej wiedzy, a tymi ostatnimi się nie interesuję (np. „Idź na całość”, czy „Familiada” ). Obecnie dość istotny podział polega na tym, czy ewentualne eliminacje są „otwarte”, czy też wstępem jest dosyć wysoko płatny telefon na numer 0-700-..... i mniej lub bardziej uczciwe „losowanie” przez komputer.
Najtrudniej dostać się do teleturnieju „Miliard w rozumie”, startowałem tam już kilkakrotnie z różnymi wynikami. Jednak, aby się tam dostać trzeba najpierw wypełnić test na 50 pytań, dostępny w księgarniach w formie broszury lub w Internecie (www.pwn.com.pl/miliard). Po zawiadomieniu o dopuszczeniu do dalszych eliminacji pisze się w Warszawie test na 50 pytań, ich przykład znajduje się na tej samej stronie internetowej z dopiskiem /siłownia. Żeby przejść dalej trzeba odpowiedzieć na 42 - 48 pytań. A pytania są różne, np. „Proszę utworzyć największą liczbę z cyfr 1, 2, 3, bez dodatkowych znaków”.
Największy sentyment i szacunek mam do „Wielkiej Gry”. Jest to najstarszy z istniejących teleturniejów. Brałem w nim udział wielokrotnie, przeszedłem kilka eliminacji. Obecnie przygotowuję się do majowych w temacie „Królowa Wiktoria i jej imperium”.
W ostatnim teleturnieju „Najsłabsze ogniwo” znalazł się Pan na liście najlepszych zawodników i otrzymał największą wygraną. Czy trudno było dojść tak wysoko?
Nie. Wystarczyło tylko skupić się i odpowiadać prawidłowo. Choć prowadząca potrafiła podgrzać atmosferę rywalizacji. Jednak ja nie pozostawałem obojętny na różnorakie docinki co do mojej osoby. Szkoda tylko, że zostały wycięte.
Czy sądzi Pan, że najważniejsza w teleturniejach jest wiedza?
W tego typu imprezach jak teleturnieje wiedza ma oczywiście znaczenie, choć w różnym stopniu. Oprócz niej liczy się również szczęście i odporność na tremę. Co do tego ostatniego - byłem świadkiem gdy osoby z dużo większą wiedzą, niż ja całkowicie „wysiadały” przed kamerą. Być może pomogła mi działalność w roli spikera w radiu studenckim lub praca w recepcjach hoteli studenckich. Odpowiednie podejście do ludzi, szybkość nawiązywania kontaktów bardzo pomaga w takich teleturniejach.
Jest Pan jedyną osobą w naszym mieście, która brała udział w tylu teleturniejach telewizyjnych. Jak Pan myśli, dlaczego nasze społeczeństwo nie chce brać udziału w tego typu imprezach?
Sądzę, że większość ludzi obawia się porażki i związanego z tym wstydu. Jednak już sam udział w takich grach jest przecież sukcesem. Przezwyciężenie strachu i tremy przed wystąpieniem w telewizji jest motywujące i budujące. Zachęcam wszystkich chojniczan do tego, to świetna zabawa i przy okazji możliwość zarobienia dodatkowych pieniędzy. Gdyby koś zdecydował się na wystąpienie w jakimkolwiek teleturnieju, służę radą i pomocą.
Chcących się chociaż częściowo uodpornić na stres i tremę, zachęcam do treningu jeszcze w domu. Przydałby się do tego magnetofon i kamera video.
Niech ktoś znajomy przygotuje pewną ilość pytań z danej dziedziny. Podczas próby niech będą obecne również inne osoby. Na wstępie próba mikrofonu (raz, dwa, trzy,...) następnie ogłoszenie przez prowadzącego: „Uwaga - cisza, rozpoczynamy nagranie”, mile widziane pewne trudności i kilkakrotne powtórzenie tej procedury. Potem należy zaświecić możliwie dużo świateł w oczy delikwenta i oznajmić: „Uwaga - wchodzimy na wizję”. Dopiero potem czytać pytanie, dobrze jeżeli jest zegar odliczający czas. Radzę sprawdzić na sobie, czy upływający czas działa mobilizująco, czy też powoduje panikę i „gonitwę myśli”. Na koniec można się posłuchać, ewentualnie obejrzeć, efekty dość ciekawe - zapewniam.

Życie Chojnic i okolic numer 86 (2004-04-15)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tomrejten
Administrator



Dołączył: 15 Gru 2005
Posty: 320
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Pią 16:18, 24 Lut 2006    Temat postu: Urok wygrania w teleturnieju

"Wiem wszystko", "Jeden z dziesięciu", "Telemilenium", "Poszukiwacze skarbów" - wygrał każdy z tych teleturniejów, niektóre kilka razy. Do wielkiego finału "Miliarda w rozumie" awansował trochę dzięki pomocy... Kubusia Puchatka. "Uczestnictwo w takich imprezach to dobra zabawa, możliwość poznania ciekawych ludzi i sprawdzenia swojej wiedzy"
- stwierdza Janusz Mrzigod i opowiada nam o stresie, wygranych i pytaniach, które śnią się nocami.

- Który z tych teleturniejów był dla pana najtrudniejszy?


- Na pewno "Miliard w rozumie". To teleturniej o wysokiej randze, prestiżowy. Pytania były trudne zwłaszcza w pojedynku, który decydował o wejściu do finału. Z kolei trudność "Jednego z dziesięciu" polega na tym, ze zawodnicy mają mało czasu na odpowiedź - zaledwie trzy sekundy.

- Wygrywał pan programy o różnej tematyce. Skąd tak różnorodne zainteresowania?

- Wbrew pozorom nie różnią się one od siebie tak bardzo. To teleturnieje, które wymagają od uczestników ogólnej wiedzy na różne tematy. Inna jest tylko formuła ich rozgrywania. "Poszukiwacze skarbów" byli tyle łatwiejsi, że odpowiedź wybierało się z trzech możliwych. Bardzo dużo czytam, mój zasób wiedzy ogólnej z różnych dziedzin jest spory. Nigdy nie startowałem natomiast w "Wielkiej grze", gdyż wymaga to wiedzy szczegółowej. Do takiego programu musiałbym się specjalnie przygotowywać.



- Kto pana namówił do udziału w pierwszym teleturnieju?

- Działo się to jeszcze w czasach studenckich, a program nazywał się "Wiem wszystko". Z tym pierwszym startem wiąże się pewna anegdota. Wraz z grupą znajomych założyliśmy grupę literacką "Reflektor". Zgłosiliśmy się do tego teleturnieju jako ta właśnie grupa i bardzo zaskoczyło nas, że organizatorzy zaprosili nas na nagranie do studia telewizji. Na miejscu nasze zaskoczenie było jeszcze większe. Okazało się bowiem, a proszę pamiętać, że ten teleturniej był emitowany przez kilka lat, iż byliśmy jedną z dwóch lub trzech grup, które zgłosiły się samodzielnie. Pozostałe zespoły ściągali do programu organizatorzy. Byli to na przykład żołnierze.

- Czy śledzi pan na bieżąco teleturnieje? Czym kierował się pan przy wyborze tego, a nie innego programu?

- Jestem na bieżąco ze wszystkimi nowościami i coraz bardziej przygnębia mnie to, co widzę. Coraz mniej jest teleturniejów, które wymagają od uczestników wiedzy. Stacje, zwłaszcza komercyjne, główny nacisk kładą na widowisko, podgrzanie atmosfery, efekt.

- Jak długo przygotowuje się pan do teleturnieju? W jaki sposób zdobywa pan potrzebną wiedzę?

- Przede wszystkim bardzo dużo czytam, w każdym miejscu i przy każdej okazji. Poza finałem "Miliarda w rozumie" nie przygotowywałem się specjalnie do żadnego programu. Moją ulubioną książką jest "Słownik mitów i tradycji kultury" Władysława Kopalińskiego. Znajduje się tam cała masa zupełnie nieprzydatnych i niepraktycznych wiadomości, które sprawdzają się znakomicie podczas teleturniejów.



- Z zawodu jest pan chemikiem, wykładowcą wyższej uczelni. Jakie są pana pozazawodowe zainteresowania?


- Moje zainteresowania są dość rozległe i różnorodne: fantastyka, komputery, gry komputerowe, sport i wiele innych. Właściwie łatwiej byłoby mi wymienić te dziedziny, których zdecydowanie nie lubię, niż te którymi się nie interesuję. Nie przepadam na ogół na oglądaniem serwisów informacyjnych, dlatego nie jestem na bieżąco zorientowany w polityce.

- Czy były takie pytania, które śniły się panu po nocach?

- Oczywiście! W teleturniejach oprócz wiedzy trzeba mieć trochę szczęścia. Można wiedzieć naprawdę sporo, a mimo to trafić na pytanie z dziedziny mało popularnej. Najbardziej zapamiętam na pewno pytania z pierwszej serii finałowej "Miliarda w rozumie". Odpadłem wtedy w pierwszym programie, choć miałem 6 punktów przewagi przed ostatnią konkurencją. W dogrywce przepadłem na pytaniu z mojej ulubionej dyscypliny sportu: Formuły-1. Pytanie brzmiało: "kto jest aktualnym mistrzem świata"? Banalne, ale zamiast odpowiedzieć, że Jacques Villeneuve podałem nazwisko Michaela Schumachera. Inne pytanie dotyczyło składu powietrza. Zamiast tlen, azot i argon, powiedziałem, że tlen, azot i dwutlenek węgla. Szybko się zorientowałem, że popełniłem błąd, ale było za późno. Zabrakło mi wówczas jednego punktu.

- Zwycięstwo w którym z teleturniejów przyniosło panu największą satysfakcję?

- Pięć razy wygrałem "Poszukiwaczy skarbów" i wielki finał "Jednego z dziesięciu", ale wyżej cenię sobie awans do finału "Miliarda w rozumie", tym bardziej, że wywalczyłem go w dramatycznych okolicznościach. W pewnym momencie miałem pięć punktów straty do ostatniego zawodnika, który mógł awansować, a mimo to wygrałem tę rozgrywkę. Z pomocą przyszedł mi wówczas... Kubuś Puchatek. Zdobyłem wtedy 3 punkty za szybkie rozpoznanie życiorysu sympatycznego miśka.

- Czym jest dla pana start w takich programach?

- Przede wszystkim jest to okazja do dobrej zabawy i sprawdzenia swojej wiedzy. Można przeżyć niecodzienną przygodę i poznać ciekawych ludzi, jak choćby Marka Krukowskiego, absolutnego rekordzistę zwycięstw w teleturniejach. Kilkanaście razy wygrywał on "Wielką grę" i dwukrotnie "Miliard w rozumie"

- Czy utrzymuje pan kontakt z innymi uczestnikami teleturniejów?

- Zdecydowanie tak. Poznałem wielu ciekawych ludzi. Z Markiem Krukowskim kontaktujemy się głównie poprzez Internet. Znam też kilka osób ze Śląska. Ostatnio nawet wystartowaliśmy razem w "Awanturze o kasę", ale nie poszło nam zbyt dobrze.

- Czy dzięki wygranym stał się pan bogatym człowiekiem?

- Bez przesady! Za wygraną w "Poszukiwaczach skarbów" kupiłem nowy samochód. Siedem lat temu wygrałem auto w finale "Jeden z dziesięciu". Inne finansowe premie przeznaczyłem na udoskonalanie komputera i remonty domu. By utrzymywać się z teleturniejów, trzeba grywać regularnie i non stop się dokształcać, a mnie pochłania praca naukowa. Zapewniam jednak, że warto czytać, wygrywać i dobrze się przy tym bawić!

Nasza Droga 38/2003


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tomrejten
Administrator



Dołączył: 15 Gru 2005
Posty: 320
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Pią 16:20, 24 Lut 2006    Temat postu: Tysiace w rozumie

Tysiące w rozumie

Jak zostaje się bohaterem teleturnieju? Trzeba wysyłać esemesa, choć nigdy się tego nie robi, nudzić się dostatecznie mocno, by zdobyć się na odwagę, przestać myśleć o sobie jak o robaczku – odpowiedzieli kościańscy uczestnicy gier na szklanym ekranie.



– Trzeba spróbować. Dopóki człowiek nie stanie przed kamerą, nie wie co w nim siedzi – twierdzi Mirosława Konik z Kościana. Czym jest teleturniej dla kościaniaków?

To przygoda – twierdzi Renata Majorek
W mikołajki (6 grudnia) kibicowaliśmy jej w teleturnieju TVN ,,Najsłabsze ogniwo’’. Odpadła z gry jako ostatnia.
- Nie ma o czym mówić, nie wygrałam – mówi skromnie.

Pochodzi z Kościana. Od kilku lat mieszka w Jarogniewicach. Jest terapeutką w tamtejszym Domu Pomocy Społecznej. Do teleturnieju, jak twierdzi, trafiła przypadkiem. W październiku zmogła ją poważna grypa. Pierwszy tydzień upłynął na walce z gorączką, a drugi na oglądaniu telewizji w łóżku. Razem z tatą kibicowała zawodnikom w teleturniejach.

- Dlaczego nie grasz – zapytał tata po tym, jak po raz kolejny poprawnie odpowiedziałam na jakieś pytanie. Bo nie wysyłam esemesów – oparłam. To wyślij – powiedział ojciec. I wysłałam – opowiada pani Renata.

Na 24 października zaproszono ją na eliminacje. Pech chciał, że akurat podczas tej rozmowy rozładował się telefon.
- Wtedy zaczęło mi zależeć. Pomyślałam, że coś może mi umknąć. Pędem do telefonu stacjonarnego i udało się potwierdzić gotowość – opowiada. – Najpierw ulga, a potem panika. Przecież muszę się przygotować! Nie spotykałam się ze znajomymi, każdą wolną chwilę poświęcałam na naukę. Czytałam encyklopedię, oglądałam reprodukcje malarstwa...

Pani Renata na eliminacje do Warszawy pojechała, bo liczyła, że pozna tam Kazimierę Szczukę, prowadzącą teleturniej. Szczuki nie było. Były za to liczne testy, między innymi przed kamerami i fotoreporterami.
- Miałam cały czas kontakt z agentką, która się mną opiekowała. Byłam zaskoczona, że w tej wielkiej maszynerii, jaką jest telewizja, nie czułam się zagubiona. Dbano o nas bardzo – opowiada.

Po kilku dniach zadzwoniono z informacją, że weźmie udział w nagraniu w niedzielę 14 listopada.
Nagranie odbyło się w Krakowie. Nawet koleżankom w pracy nie powiedziała, gdzie jedzie. W studio zrobiono jej makijaż, ułożono fryzurę, każdemu z uczestników doradzono jedną z przyniesionych przez nich bluzek, załatwiono formalności, zapoznano z planem. Dopiero tuż przed nagraniem programu poznali Kazimierę Szczukę.

- Przesympatyczna osoba – mówi Renata. – Na wizji nie zawsze jest miła, bo taka jest licencja tego programu i ona świetnie się w nią wpisuje, ale nam dała się też poznać z innej strony. Fajna babka. Mile mnie zaskoczyła.
Renata ma początku nie denerwowała się w ogóle, twierdzi. Dopiero w połowie pracy nad programem, pojawił się ból głowy i lekkie drżenie rąk. O kamerach nie pamiętała.

- Podeszłam do tego na luzie, jak do zabawy, jak do przygody. Dlatego, sądzę, zaszłam tak daleko – twierdzi. – Nie wstydziłam się tego, że mogę czegoś nie wiedzieć, bo pytania były ,,od Sasa do lasa’’, ale obawiałam się jak wypadnę, czy się jakoś nie skompromituję. I chyba nie było źle. Zaproszono mnie do programu za rok. Nie wygrałam i wygrana nie była dla mnie aż tak ważna. To była wspaniała przygoda. Poznałam Szczukę i wielu innych ciekawych ludzi. Z dwojgiem z nich – Mikołajem i Krzyśkiem spotkam się na Sylwestrze. Notabene, to ja ich wyrzuciłam z programu. Ale taki to program.

Renata nie złapała bakcyla. Teleturniejowa przygoda bardzo jej się podobała, ale tymczasem nie ma zamiaru uczestniczyć w innych grach.
- Było, minęło. Ot przygoda i to przypadkowa. Ja przecież nigdy nie wysyłam esemesów do plebiscytów, czy jakichś konkursów. Tylko ten jeden raz – mówi.

Siebie w telewizji oglądała w gronie przyjaciół. Zaprosiła najbliższych na mikołajkową kolację, a potem wspólnie oglądali program.
Po emisji otrzymała około 20 esemesów z gratulacjami i wiele telefonów.
- To bardzo miłe – mówi. – Ale gratulacje mi się nie należą. Nie wygrałam.

To frajda – twierdzi Mirosława Konik
Ile razy kibicowali jej widzowie TVP, TVN, TV4 czy Polsatu nawet ona nie zliczy. Uczestniczyła w bardzo wielu teleturniejach, a największe sukcesy ma w jednej z najbardziej prestiżowych - ,,Wielkiej grze’’. Mieszka w Kościanie.
- Ja się przede wszystkim nudziłam po studiach. Mieszkałam w Słoninie. Dlatego postanowiłam spróbować – wyjaśnia pani Mirosława.

Stawiła się na eliminacje do ,,Wielkiej gry’’. Temat – Bolesław Prus. Czas - jesień 1991 roku. W eliminacjach zajęła czwarte miejsce. To znaczy, że znalazła się jako czwarta w kolejce do udziału w grze. W między czasie eliminacje z Rejmonta, udział w grze i zwycięstwo. Była wiosna 1992 roku.
- Na nagraniu byłam tak stremowana, że nie potrafiłam powiedzieć, co działo się przed i po moim występie – opowiada.

Pierwszy raz w telewizji oglądała się z wypiekami na twarzy. Przez tydzień przeżywała z mamą każdy szczegół.
- No widzisz, jak ładnie wygrałaś – mówiła jej wtedy mama.
Potem wygrane z Szekspira, wielkiego dramatu romantycznego, Prusa, malarstwa Goi, a w marcu tego roku z ,,Pana Tadeusza’’.
- Przegranych było równie dużo – mówi.

Początkowo chciała startować z każdego tematu, ale po nieudanej próbie opanowania typów broni i po fiasku kucia ssaków świata, uznała, że są granice. Trzeba uczyć się tego, co się lubi. W zdobywaniu materiałów bardzo ceni sobie pomoc bibliotekarek z Kościana i Czempinia. W finale ,,Wielkiej gry’’ wzięła udział jedenaście razy.
- Stres jest zawsze, bo zawsze przecież można przegrać, a przegrana w ,,Wielkiej grze’’ jest najbardziej bolesna. Poprzedza ją bardzo ciężka praca – mówi.

Inne teleturnieje nie wywołują aż takich emocji. Startuje w nich ,,z marszu’’. Kilka lat temu wzięła udział w polsatowskim ,,Rozbij bank’’ i ,,Plastrze miodu’’ na TV4, a wiosną tego roku w ,,Szybkiej forsie’’ w TVN i ,,Najsłabszy ogniwie’’. Przymierza się do ,,Jednego z dziesięciu’’, a najtrudniejszym teleturniejem jest jej zdaniem ,,Miliard w rozumie’’. Tam jeszcze nie startowała. Nie jest, jak twierdzi, gotowa.

W ilu eliminacjach wzięła udział i ile z nich przeszła pozytywnie, nawet nie pamięta.
- Jestem nauczycielką w jedynej szkole w Czempiniu, więc z natury rzeczy jestem tam rozpoznawana. Do tego nie musiałabym brać udziału w teleturniejach. Ale raz, pamiętam zaczepiła mnie pani w sklepie sportowym w Kościanie. ,,Ja przez panią spać nie mogłam. Tak się zdenerwowałam’’ – powiedziała. To po emisji gry. Przegrałam.

Za wygraną w ,,Wielkiej grze’’ kupiła sobie mieszkanie w Kościanie, za kolejną – tę z Prusa – umeblowała je we wszystkie najważniejsze sprzęty. Gra więc w jej przypadku to zabawa, metoda zdobywania środków do realizacji marzeń, ale i jednocześnie w jakiejś części sposób na samorealizację. Próbowała grą zarazić brata, ale nie dał się wciągnąć.
- Byłam typową szara myszką. Nie podejrzewałabym się o to, że mogę robić to, co robię. A jednak. Gra dodała mi pewności siebie – mówi z uśmiechem.
W grze znalazła też bratnią duszę – narzeczonego Rafała.

To nałóg - – twierdzi Rafał Obst
Poznał panią Mirosławę na eliminacjach do ,,Wielkiej gry’’. Startowali z różnych tematów. Potem przez parę lat spotykali się na Dworcu PKP i jeździli razem do Warszawy na eliminacje aż zacieśnili znajomość. Pan Rafał od roku mieszka w Kościanie. Na szczęście nie stanęli jeszcze w żadnym teleturnieju przeciwko sobie. Jednego dnia jednak zwyciężyli w dwóch teleturniejach TVN - ona w ,,Najsłabszym ogniwie’’, on w ,, Szybkiej forsie’’. Dwa dni wcześniej ona grała w ,,Szybkiej forsie’’ (przegrała), a kilka dni później on w ,,Najsłabszym ogniwie’’ (wyrzucili go z gry jako trzeciego od końca).

- Od małego oglądałem regularnie ,,Wielką grę’’ i już wtedy zdarzały się tematy, z których byłem w stanie odpowiedzieć na kilka pytań. Dorosłem, ale przez wiele lat uważałem, że tam startują wielkie mózgi, gdzie ja – robaczek. Aż wreszcie zdecydowałem się spróbować – opowiada pan Rafał.

W ,,Wielkiej grze’’ najczęściej startował z tematów muzycznych. Wygrał dwa odcinki ,,Miliarda w rozumie’’, brał udział w ,,Rosyjskiej ruletce’’, ,,Rozbij bank’’ i , ,,1 z 10’’...
– Sromotna porażka – mówi kiwając głową.

Podobnie jak pani Mirka nie wie, przez ile eliminacji przeszedł. Nie ogląda już z zapamiętaniem telewizyjnych emisji. Kamery go nie peszą, choć trochę pogrubiają. Podczas gry, jak twierdzi, nie pamięta o nich w ogóle. Tylko za pierwszym razem, gdy widział siebie na szklanym ekranie zastanawiał się nad drobiazgami, jak na przykład, czy na pewno wybrał dobry krawat. Na początku żywił też obawę, czy na pewno pokażą takie zakończenie w jakim on uczestniczył. Dziś gra to jego żywioł. Największą frajdę sprawia wygrana w ,,Wielkiej grze’’.

- Proszę zwrócić uwagę, że tam zwycięzcy nie skaczą, nie krzyczą. Radość jest w środku. Zwycięstwo jest po prostu zasłużone. Nie ,,udało się’’, ale ,,zapracowałem na to’’. Praca jest ciężka, ale radość i satysfakcja naprawdę niesamowita. Nagroda też niebagatelna...

Zdarza się, że razem przygotowują się do teleturniejów. Małe mieszkanko dzieli się wtedy na skos. Po jednej stronie na przykład Liszt pana Rafała, po drugiej Kraszewski pani Mirki. Mapy, słowniki, encyklopedie.
- A w zlewozmywaku rośnie starta niepozmywanych naczyń – mówi pani Mirka.
- To nałóg. Nałóg, ale chyba nieszkodliwy, a jeśli szkodzi, to nie wiemy na co. Moim zdaniem to dobry nałóg – ocenia pan Rafał.
Pani Mirka i pan Rafał żałują teraz, że nie zaczęli grać kiedy tylko skończyli 18 lat (,,Wielka gra’’ jest tylko dla dorosłych).
- Ile czasu człowiek zmarnował, ile gier... – stwierdzają z uśmiechem. – Wtedy na eliminacje jechało po trzydzieści osób, a teraz, jak temat dobry, to nawet trzysta.

ALICJA MUENBZERG
GK nr 51/52 - 2004


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tomrejten
Administrator



Dołączył: 15 Gru 2005
Posty: 320
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Pią 16:23, 24 Lut 2006    Temat postu: Teleturnieje to przygoda

Udział w teleturniejach to dla każdego, kto lubi czytać wspaniała intelektualna przygoda. Wygrana również cieszy, ale pieniądze to rzecz wtórna - mówi bytomianin Radosław Kołodziej, trzykrotny zwycięzca "Wielkiej Gry". Na swoim koncie ma też sukcesy w "Miliardzie w rozumie", "Vabanque" i "Jednym z dziesięciu".


W teleturniejach gra od prawie dwudziestu lat. Na pierwsze eliminacje do "Wielkiej Gry" pojechał jeszcze jako student historii. Tematem był dorobek literacki amerykańskiego pisarza Francisa Scotta Fitzgeralda. Poszło mu świetnie. Choć na zaproszenie do studia czekał aż pięć lat, warto było. - Wygrana dodała mi otuchy. Od tego czasu zacząłem regularnie, czyli trzy razy do roku, jeździć na eliminacje do Warszawy. Wybieram tematy z dziedziny literatury, sztuki i muzyki klasycznej - mówi pan Radosław. Do tej pory w "Wielkiej Grze" wystąpił pięć razy. Po Fitzgeraldzie byli jeszcze: Ernest Hemigway, George Byron, Iwan Turgieniew i George Bernard Shaw. - Eliminacje skupiają stałe grono bywalców, dlatego atmosfera jest bardzo przyjemna. Odbywają się w formie pisemnego testu. Stres zaczyna się dopiero w studiu podczas nagrania programu. Światła, głośna muzyka w słuchawkach, kiedy błyskawicznie trzeba sobie przypominać odpowiedzi. Jestem opanowanym człowiekiem, więc nigdy nie miałem z tym problemów - opowiada Kołodziej.

Przygotowanie do "Wielkiej Gry" zabiera panu Radosławowi około miesiąca. Przeczytać musi wówczas od 20 do 30 pozycji. Teraz bytomianin długie zimowe wieczory poświęca zgłębianiu wiedzy o Marcelu Prouście. 30 stycznia jedzie na nagranie programu, który na telewizyjnym ekranie pojawi się pod koniec lutego. - Przygotowując się do eliminacji głównie czytam. Przed samym finałem robię bardzo szczegółowe notatki, które potem systematycznie powtarzam. Ważne jest zwracanie uwagi na szczegóły. Pytania ekspertów bywają bowiem bardzo drobiazgowe. Gdy grałem z Shawa, zadano mi pytanie związane z jedną z jego sztuk - "Cezarem i Kleopatrą". Dotyczyło dwóch kotów Kleopatry i tego, który z nich symbolizował rzekę Nil. W sztuce poświęcono tym kotom chyba jedną linijkę! - wspomina Radosław Kołodziej. - Moja rodzina jest bardzo wyrozumiała, zwłaszcza żona Ewa, która z cierpliwością traktuje moje nocne siedzenie z nosem w książce oraz dzieci Iza i Przemek, którym w trakcie przygotowań do teleturniejów poświęcam mniej czasu.

Dwukrotnie zdarzyło mu się przegrać na przedostatnim pytaniu. - Nie oznaczało to, że byłem niedostatecznie przygotowany, za pierwszym razem stres i napięcie spowodowały, że umknęła mi z pamięci odpowiedź. Za drugim zgubiła mnie zbytnia pewność siebie. Z moim rywalem rozegraliśmy aż trzy rundy, szliśmy łeb w łeb i przygotowano już dla nas obydwu finałowe nagrody. Tymczasem żaden z nas nie odpowiedział na przedostatnie pytanie. A wydawało się nam, że wiemy już wszystko, co dotyczy George'a Bernarda Shawa - tłumaczy bytomianin.

Radosław Kołodziej doszedł również do ścisłego finału "Miliarda w rozumie". - Uznałem, że nie ma sensu wkuwać encyklopedii. Doszedłem do wniosku, że są dziedziny, z których jestem dobry i tu nie ma sensu niczego się uczyć. Przypomniałem sobie wiedzę z biologii, chemii i fizyki. W zmaganiach o miliard wygrał mój rywal, i słusznie - uważam, że był lepszy, jako lekarz dysponował większą wiedzą z przedmiotów ścisłych.

Z superfinału "Jednego z dziesięciu" bytomianin przyjechał nowiutkim peugeotem 106. W trzech pod rząd programach "Vabanque" zarobił 20 tysięcy. Zaproszono go nawet do finału finałów tego programu. - Zgubiła mnie zbytnia pewność siebie. Zbyt dużo zaryzykowałem, a potem zjadł mnie stres - wspomina. Dziesięciokrotnie startował też w "Globtroterze", teleturnieju podróżniczym nadawanym w katowickiej "Trójce". Dzięki swojej wiedzy i wygranym wycieczkom zwiedził już spory kawał świata. Z Andrzejem Wajdą, Danielem Olbrychskim, Alanem Starskim i Jolantą Kwaśniewską był nawet na uroczystej premierze "Pana Tadeusza" w Paryżu. Taką niezwykle ciekawą nagrodę wygrał w teleturnieju poświęconym poematowi Adama Mickiewicza.

- Pieniądze z wygranych są sposobem na dorobienie, ale nie traktuję ich jako sposobu na utrzymanie - mówi pan Radosław. - Zdobyta wiedza cieszy najbardziej. A jeszcze większą satysfakcję sprawia mi podróżowanie po krajach, w których żyli, bywali pisarze, o których się uczyłem. Ostatnio miałem przyjemność bycia w Key West, na Florydzie, gdzie mieszkał Hemigway. To niesamowite przeżycie.


KATARZYNA MAJSTEREK


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tomrejten
Administrator



Dołączył: 15 Gru 2005
Posty: 320
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Czw 11:46, 11 Maj 2006    Temat postu: Mistrz teleturniejów

Mistrz teleturniejów

Startował prawie we wszystkich telewizyjnych turniejach. W sumie 65 razy. 50 razy wygrał. To absolutny rekord. W ten sposób zarabia na życie. Nigdzie na pracuje. Jednak dobra passa mija – do większości programów nie przyjmuje się wielokrotnych zwycięzców. Niedawno odwiedził swój rodzinny Kwidzyn. Opowiadał mieszkańcom, jak wykorzystać posiadaną wiedzę.

-Pamięta Pan moment, w którym zdał Pan sobie sprawę, że może zrobić użytek z posiadanej wiedzy właśnie w ten sposób, startując w konkursach i turniejach?
-Już w szkole, jeśli pojawiały się jakieś pytania, starałem się na nie odpowiadać. Brałem udział w konkursach na rajdach turystycznych, a także w olimpiadach przedmiotowych. Dlatego maturę zdawałem tylko z jednego przedmiotu, z trzech pozostałych byłem zwolniony – na przykład w olimpiadzie artystycznej (sekcja: muzyka) byłem drugi w kraju. Po raz pierwszy w teleturnieju wziąłem udział w wieku 14 lat. To było po konkursie polonistycznym dla klas pierwszych ogólniaka, na którym w eliminacjach szkolnych dostałem pytanie o epos rycerski. Większość eposów przeczytałem. Mój ojciec usłyszał, że w „Wielkiej grze” jest akurat podobny temat – o Europie w XI – XII wieku. Trochę się pouczyłem z historii i pojechałem.
A tak na poważnie zacząłem 10 lat później. Usłyszałem o eliminacjach z Mendelssohna, pomyślałem: „Co mi szkodzi się sprawdzić?”. Zakwalifikowałem się. Zanim jeszcze zacząłem grać, poszedłem na następne eliminacje z Schumana. Mendelssohna wygrałem, Schumana przegrałem. I tak się zaczęło.
-Muzyka poważna to Pana pasja. Czy trudno przygotowywać się do gry z takich tematów?
-W Polsce wiedza na temat kompozytorów jest dość uboga (oprócz Chopina oczywiście). Jeśli kompozytor jest mniej znany, to napisano o nim jedną książkę, a jeśli bardziej znany – to dwie książki. Łatwo więc było się tego nauczyć. Poza tym niewiele osób przychodziło na eliminacje z muzyki poważnej, bo oprócz przeczytania książek trzeba rozpoznać fragmenty utworów. Jeśli jest temat „Symfonie romantyczne” i jest ich kilkadziesiąt, to samo ich przesłuchanie zajmuje olbrzymią ilość czasu. Chodzi o to, by każdy fragment rozpoznać. Trzeba więc słuchać wiele razy.
-„Wielka gra” to najstarszy polski teleturniej. Czym różni się nagranie tego programu od innych?
-Różnice są znaczne. Przede wszystkim w zasadzie nie ma żadnych przerw i powtórek. Cztery na pięć odcinków wyglądają w telewizji dokładnie tak, jak zostały nagrane. Bez poprawek. No chyba że zatnie się maszyna z pytaniami, czy jest jakaś wątpliwość. To w zasadzie program na żywo. W innych teleturniejach to się nie zdarza – nagrania trwają bardzo długo, są powtórki. Jednak wszędzie obowiązuje zasada, że jeżeli jest czas do namysłu – to on podczas nagrania jest rzeczywiście taki, nie ma tu żadnego oszustwa. Bywa, że nagrywają powtórnie odpowiedź, ale zawsze musi być to ta sama odpowiedź, która naprawdę została udzielona.
- Na czym polegał Pana konflikt z redakcją „Wielkiej gry”?
- Ostatni mój start zakończył się nieporozumieniami dotyczącymi interpretacji regulaminu i interpretacji faktów. Z ogromną przyjemnością bym powiedział, o co konkretnie chodziło w tej sprzeczce, i co o tym myślę, ale może innym razem. Lada dzień będę próbował znów zakwalifikować się do tego teleturnieju. Może moje szanse na udział przepadły już bezpowrotnie, ale może nie, więc wolę uniknąć komentarzy. Powiem jedynie, że prowadząca, pani Stanisława Ryster, bardzo nie lubi zawodników, którzy są nieposłuszni. Ale powiedziała kiedyś, że takie są odgórne zalecenia. Poprzednie władze telewizji ewidentnie tępiły wszelką ponadprzeciętność.
- Jaki jest Pana sposób na przygotowanie się do ważnego występu? Co zrobić, by nie dać się tremie?
- Na kilka tygodni wcześniej staram się dogadzać sobie. Unikam zdenerwowania i angażowania się w sprawy życiowe. Domownicy nie mają wtedy ze mną łatwo. W trakcie gry nie myślę o tym, że jest dobrze albo źle. Dwie postawy prowadzą do nieuniknionej klęski: obawa, że się już przegrało, i wiara, że się już wygrało. Tak naprawdę wszystko zależy od tego, czy zrozumie się pytanie. Nigdy nie uczestniczyłem w żadnych kursach szybkiego czytania, czy uczenia się.
Dużo czerpię z internetu. Jestem głęboko uzależniony od komputera.
- Lubi pan oglądać teleturnieje?
- Różnie to bywa. Lubię oglądać ten, w którym wkrótce mam wystartować. Z przyjemnością oglądam finały „Jednego z dziesięciu”. Sam to przeżyłem od środka i wiem, jak się wtedy człowiek czuje. Ogromna koncentracja i odpowiednia dawka adrenaliny.
- Jest Pan jedynym „zawodowym” graczem w Polsce. Inni wielokrotni uczestnicy mają też inne źródła dochodu, gdzieś pracują. Czy Pan też próbował?
- Byłem np. copywriterem w agencji reklamowej. Jednak utrudniało mi to przygotowania i uczenie się do występów. Musiałem przerwać. Teraz chętnie przyjąłbym dobrą posadę, taką, która dawałaby satysfakcję.
- Czy pociąga Pana praca w telewizji, czy chciałby na przykład prowadzić jakiś teleturniej, zamiast w nim grać?
- Czemu nie? Przygotowałem kilka scenariuszy, pomysłów nowych programów tego typu. Proponowałem je różnym telewizjom. Niestety obecnie wszystko zależy od sponsorów. Jeśli ktoś ma wyłożyć pieniądze na nowy program, to woli mieć pewność, że mu się to opłaca. Woli wiedzieć na przykład, że w Belgii, czy Szwecji taki teleturniej oglądało 30 proc. widzów. Kupuje się więc licencję na sprawdzone pomysły. A nowe to za duże ryzyko.
- Jakiś czas temu telewizja publiczna nakręciła o Panu film „Zawodowiec”. Czy jest Pan z niego zadowolony?
- Film nie bardzo mi się podobał. Zmontowano go tak, że sceny, które miały być tylko dodatkami, stały się głównym motywem. Na przykład kazano mi chodzić po mieście z teczką - ja nigdy nie noszę teczki! Zwykle mam jakąś siatkę, czy mniej oficjalną torbę. Myślałem, że ta teczka będzie sprawą marginalną. Tak samo było z płotem - kazano mi się na nim oprzeć i okazało się, że ta scena pojawia się w filmie kilka razy. Jednak film w pewnym stopniu pokazuje prawdę o mnie.
- Nauczył się Pan przyswajać wiedzę z różnych dziedzin. Jednak oczywiście ma swoje ulubione tematy...
- Do teleturniejów z wiedzy ogólnej już się nie uczę. Jedynie do „Wielkiej gry” przygotowuję się dokładnie, bo tam jest jeden konkretny temat. Moje ulubione dziedziny to literatura i muzyka poważna. Każdy z nas zna odpowiedzi na teleturniejowe pytania, ma tę wiedzę ze szkoły – może jej tylko nie pamiętać. Ważne, by w odpowiednim momencie otworzyła się odpowiednia klapka w głowie. Czytam dużo książek. W domu ustawiam je według dat urodzin autora, żeby łatwo było znaleźć. Mam kilkadziesiąt metrów bieżących półek z książkami. Gdy przybywa mi książka, muszę mozolnie przesuwać inne, by wstawić tę nową w odpowiednie miejsce.
- Regulamin większości teleturniejów nie pozwala na wielokrotny w nich udział zwycięzcom. Dlatego nie ma Pan ostatnio wielu możliwości startów. Dla takich jak Pan wymyślono teleturniej „Najlepszy z najlepszych”, prowadzony przez Olafa Lubaszenkę...
- Tak. Jego twórca jadąc samochodem usłyszał w radiu biadolenie jednego z wielokrotnych uczestników, że takich jak on nie chcą już nigdzie przyjmować. Pomyślał, że można zrobić specjalny teleturniej dla weteranów. Tak powstał „Najlepszy z najlepszych”. Tym biadolącym w radiu uczestnikiem byłem ja.

Rozmawiała: Anna Skrobiszewska
Występy w liczbach
65 razy brał udział w turniejach. 50 razy wygrał.
25 razy brał udział w „Wielkiej Grze” – wygrał 15.
18 razy brał udział w „Miliardzie w rozumie” -16 razy wygrał. Jest też zwycięzcą Finału Dekady tego teleturnieju.
9 razy startował w „Va banque” – wszystkie odcinki wygrał.
4 razy grał w programie „„Jeden z dziesięciu” – 3 razy wygrał.
Wygrał też „Najlepszego z najlepszych”, który, jak mówi „wymyślono specjalnie w związku z istnieniem zjawiska graczy wielokrotnych, żeby ich trochę dowartościować. Ostatnio nie mieli oni okazji występowania w telewizji”.
Brał też udział m.in. w „Magii liter”, „Telegrze ” i „Szybkiej forsie”. Nie udało mu się wystąpić w „Milionerach”.

Personalia
Marek Krukowski – warszawiak, 43 lata, polonista, filozof. Ma żonę i trzech synów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tomrejten
Administrator



Dołączył: 15 Gru 2005
Posty: 320
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Sob 12:14, 13 Maj 2006    Temat postu: Echo Dnia

Wielkie sukcesy telewizyjne - Włodzimierz Piasecki z Jędrzejowa znalazł się w ósemce najlepszych w Polsce graczy.

Twórcy "Najlepszego z Najlepszych" - nowego teleturnieju "dwójki" postanowili sprawdzić, kto jest Graczem Numer Jeden w Polsce. Do udziału w programie producenci zaprosili ośmiu graczy, którzy we wszystkich swoich dotychczasowych startach zdobyli najwyższe nagrody. Jest wśród nich jedyny przedstawiciel naszego regionu Włodzimierz Piasecki z Jędrzejowa.
Już 13 marca rusza nowy superteleturniej "Dwójki" "Najlepszy z Najlepszych". Kluczem do programu jest stworzona przez producentów teleturniejów nieformalna "czarna lista" z nazwiskami tak zwanych zawodowych graczy. Kim są ci ludzie? To wielokrotni zwycięzcy różnych gier, zawodnicy z ogromną wiedzą i nieprzeciętną inteligencją. Kiedy świat polskich teleturniejów dopiero się rozwijał - startowali, gdzie tylko się dało i przeważnie wygrywali. Teraz, regulaminy większości tego typu programów, zabraniają im startów.

Nasz zawodowiec
Twórcy "Najlepszego z Najlepszych" postanowili sprawdzić, który z nich jest Graczem Numer Jeden w Polsce. Dlatego w teleturnieju nie ma ani jednego przypadkowego zawodnika. Do udziału w programie producenci zaprosili pierwszych ośmiu graczy z "czarnej listy" - czyli tych, którzy we wszystkich swoich dotychczasowych startach zdobyli najwyższe nagrody. Jest wśród nich Włodzimierz Piasecki z Jędrzejowa, który startował wcześniej w teleturniejach: "Koło fortuny", "Miliard w rozumie", "Jaka to melodia", "Magia liter", "Krzyżówka szczęścia", "Jeden z dziesięciu", "Awantura o kasę", "Dobra cena", "Mowa Polska", "Telegra", "Daję słowo". Teraz powalczy o tytuł "króla teleturniejów".

Włodzimierza Piaseckiego w Jędrzejowie wszyscy znają, jedni mu zazdroszczą inni podziwiają. Jest niewątpliwie telewizyjną gwiazdą. Już na samym początku rozmowy pan Włodzimierz przeprasza na chwilkę, włącza telewizor na jeden z teleturniejów, po chwili wyłącza. - Chciałem tylko sprawdzić, czy występuje ktoś znajomy - wyjaśnia. Jak twierdzi, generalnie nie ogląda tego typu programów. - Gdybym chciał w tym siedzieć, czasu by mi brakło - dodaje. - Jak coś nowego się pojawi to obserwuję. Staram się sprawdzić czy akurat w tym bym sobie dał radę. Jeśli się do jakiegoś teleturnieju dostanę, wówczas zaczynam go regularnie śledzić - zdradza. Na tym, jak mówi, polegają jego przygotowania, a brał już udział w najróżniejszego rodzaju programach, do których potrzebna jest naprawdę ogromna wszechstronna wiedza.
- Lubię teleturnieje, w których potrzebna jest szeroko pojęta wiedza, dobrze czuję się w najróżniejszych literówkach, typu właśnie "Koło fortuny", występowałem kilka razy w programie "Jaka to melodia", bo znam muzykę zarówno młodzieżową, jak i tę ze starszych lat. Do takich programów nie da się przygotować. Do "Jaka to melodia" na przykład trzeba by kupić tysiąc płyt i uczyć się piosenek. To jest nierealne - mówi pan Włodzimierz.

Szczęśliwy luty
Ostatnio obchodził swój jubileusz. Wystąpił w 50 odcinku teleturnieju. W telewizji był oczywiście znacznie więcej razy. - Nie liczę na przykład programów, które były powtarzane - dodaje. Zadebiutował w telewizji w 1994 roku w "Kole fortuny". - Z małżonką jesteśmy nauczycielami. W tych czasach samochody były bardzo drogie i za pensję nauczyciela ciężko było marzyć o takim zakupie, a ja za wszelką cenę chciałem mieć auto. W "Kole fortuny" można było je wygrać, a rozwiązywanie haseł szło mi całkiem sprawnie. Postanowiłem próbować. Pierwsze moje zgłoszenie zostało odrzucone, w końcu się udało. Doszedłem do finału i na tym się skończyło. Nie dawałem jednak za wygraną. Zgłosiłem się po raz kolejny i znów zakończyło się na finale. Hasło było praktycznie nie do odgadnięcia - wspomina.
Szczęście uśmiechnęło się do niego w lutym 1995 roku. W programie "Miliard w rozumie" wygrał 25 tysięcy złotych i to była jego największa dotychczasowa wygrana. Dziesięć dni później po raz trzeci stanął do boju o auto w "Kole fortuny" i przysłowie "do trzech razy sztuka" się sprawdziło. Wygrał fiata "cinquecento". - Po "Miliardzie w rozumie" startowałem w "Kole fortuny" bardzo spokojny. Wiedziałem, że mam już pieniądze na upragnione auto i może dzięki temu udało się wygrać - mówi. - Samochód ten jednak rozbiłem i zostałem znów bez auta i bez pieniędzy. Wtedy ponownie szczęście się uśmiechnęło. Wystartowałem w dwóch teleturniejach i wygrałem pieniądze na używaną "skodę" - dodaje.

Ludzie są zazdrośni
O wygranych pieniądzach jednak niechętnie rozmawia. - Ludzie są zazdrośni. Myślą, że Bóg wie czego się na tym dorobiłem. Wiadomo, że jeździ się, żeby coś wygrać. Nikt jednak nie ma drogi do tego zamkniętej - mówi.
Do udziału w teleturniejach zachęcił już nawet swoich najbliższych. W telewizji wystąpili między innymi jego brat, żona, jak również syn. - Syn jeździ ze mną niemal na wszystkie nagrania - wyjaśnia.
Wszystkie programy ma nagrane na kasetach wideo. - Jest tego trochę - mówi. Rodzinę jednak już coraz mniej wzrusza widok taty na ekranie telewizora. - To już stało się normalne - mówi żona Jolanta.
Śmiało można powiedzieć, że jest już gwiazdą teleturniejów. Przez to jednak ma coraz większe problemy z dostaniem się do programów. - Nas starych wyjadaczy, nie za bardzo już chcą. Jesteśmy jakby na "czarnej liście" - mówi.
Ale niedługo znów będzie na wizji właśnie dzięki temu, że jest jednym z najlepszych.

Tworzą "mafię"
- Tworzymy - jak ja to nazywam - "mafię" w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Grono ludzi, którzy regularnie biorą udział w teleturniejach jest niewielkie i zazwyczaj się znamy. Utrzymujemy z sobą kontakty telefoniczne i internetowe. Jeśli coś się pojawia nowego, natychmiast kontaktujemy się i wiemy co w trawie piszczy. Przed tym teleturniejem dzwonił do mnie znajomy i powiedział, że coś takiego będzie powstawać, że dzwoniła do niego firma, która nagrywa ten program, zaproponowali mu udział i podał im również mój numer telefonu. Dotarli do kilkunastu osób, podliczyli dorobek każdego i wybrali najlepszą ósemkę. Program już został nagrany, ale szczegółów nie mogę zdradzić - wyjaśnił. Zostanie on wyemitowany 13 marca w Programie II Telewizji Polskiej.

Kielczanin reżyserem!
Teleturniej "Najlepszy z Najlepszych" reżyseruje kielczanin Konrad Smuga, poprowadzi Olaf Lubaszenko. Na zwycięzcę czeka nagroda - sto tysięcy złotych. - Takiego teleturnieju jeszcze w naszej telewizji nie było - twierdzi Konrad Smuga, ale nie chce zdradzić, jakie konkurencje przygotował dla zawodników. Mówi: - To niespodzianka. Zapewniam jednak, że aby zdobyć główną nagrodę, zawodnicy będą musieli wykazać się nie tylko wiedzą...
Konrad Smuga jest jednym z najwyżej ocenianych reżyserów widowisk telewizyjnych. To właśnie on wyreżyserował dla Polsatu dwie ostatnie edycje programu "Idol" oraz koncerty "Trendy" na cieszącym się coraz większą popularnością festiwalu "Top-Trendy", który już dwukrotnie odbył się w Sopocie. Dla telewizji TVN przygotował w ubiegłym roku show "Test na prawo jazdy" oraz akcję i koncert "Odnawiamy nadzieję". Tym razem pracuje nad teleturniejem na zlecenie Programu II Telewizji Polskiej.
- Dlaczego dla "Dwójki"? Bo to właśnie ten program zainteresował się pomysłem teleturnieju "Najlepsi z Najlepszych" - mówi Smuga. - Jestem "wolnym strzelcem", otwartym na propozycje z każdej stacji telewizyjnej i tak naprawdę z żadną z nich nie związanym "na wyłączność"...

Przemysław CHECHELSKI


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tomrejten
Administrator



Dołączył: 15 Gru 2005
Posty: 320
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Sob 12:18, 13 Maj 2006    Temat postu: Gazeta Jędrzejowska

Zaliczam się do zawodowców
22 kwiecień 2004

O udziale w teleturniejach, nagrodach i zawodowcach rozmawiamy z Włodzimierzem Piaseckim

Któż z nas nie lubi oglądać teleturniejów? Wtedy właśnie wtuleni w głębokim fotelu możemy na równi ze startującymi w telewizji graczami rozwiązywać zadnia, łamigłówki i popisywać się swa wiedzą przed domownikami.

Takich programów w ostatnich latach na ekranach telewizorów jest wiele. Każdy może wybrać swój ulubiony. Dla jednych będzie to „Wielka gra” - teleturniej pomnik, dla innych „Jeden z dziesięciu”, czy też „Jaka to melodia?”, albo modny ostatnio - „Najsłabsze ogniowo”. Pan Włodzimierz Piasecki, nauczyciel matematyki z Jędrzejowa, jest jednym ze stałych bywalców teleturniejowych salonów. W teleturniejach bierze udział już od 10 lat, i to z dobrym skutkiem.

Proszę powiedzieć jak się zaczęła Pańska przygoda z teleturniejami?- Wszystko zaczęło się w kwietniu 1994 r. Debiutowałem w bardzo popularnym w tamtych latach teleturnieju - „Koło fortuny”. Dzisiaj brałem udział w teleturnieju w TVN i to był mój 45 występ w takim programie. Ale wróćmy do początku. Wcześniej nie brałem udziału w teleturniejach, bo np. „Wielka gra” z wielu względów nie odpowiada mi, a takich teleturniejów z wiedzy ogólnej w tamtych czasach nie było. Dopiero „Koło fortuny” Lecha Pijanowskiego zmieniło tę sytuację, dlatego postanowiłem spróbować swoich sił. Zgłosiłem się, otrzymałem test, rozwiązałem go i nie dostałem do dalszych eliminacji. W tym teście były bardzo dziwne pytania, bardziej psychologiczne niż z wiedzy ogólnej. Próbowałem jeszcze dwa razy i za trzecim razem się udało. W grudniu 1993 r. odbyły się dodatkowe eliminacje, na które zostałem zaproszony. W ciągu 8 minut trzeba było odpowiedź na 15 pytań. Z 1000 osób, jakie stawiły się tego dnia do Warszawy, wybrano 50, wśród których znalazłem się i ja. I tak się zaczęła moja przygoda teleturniejami.

Jaki był Pański największy sukces?- W 1995 r. udało mi się wygrać samochód cinquecento. Wygrałem wiele nagród rzeczowych i pieniężnych, ale sam udział w teleturniejach daje ogromną satysfakcję. Zaliczam się do grona tzw. zawodowców, jest nas w kraju ponad 40.

Często się słyszy, że jest grupa graczy, którzy jeżdżą od jednego do drugiego teleturnieju, grają, wygrywają i z tego żyją. Czy to prawda?- Mówi się, że jest tzw. mafia teleturniejowa. Są tacy gracze, którzy idą na eliminacje jak do pracy. Z tego co mi wiadomo, tylko jeden gracz utrzymuje się z udziału w teleturniejach. Inni traktują to inaczej. Autorzy wielu programów starają się zabezpieczyć takimi graczami, jak my. Są okresy karencji. Są teleturnieje, w którym może wziąć udział tylko raz. Do innych nie dopuszczają, jak się dowiadują, że ktoś już coś wygrał w innych teleturniejach. Jednak to jest tak - najważniejsza jest oglądalność teleturniejów, jego popularność i to wszystko po to właśnie jest robione. Jak zdążyłem zaobserwować, w niektórych teleturniejach po prostu się manipuluje, po to, by zwiększyć oglądalność. Dla stacji telewizyjnych najważniejszy jest widz przed telewizorem, który ma się dobrze bawić. Ale co to za atrakcja, gdy wygrywają tzw. zawodowcy? Robi się więc różne rzeczy, by wygrali amatorzy.

Ale przecież w studio zawsze są widzowie, którzy brawami nagradzają najlepszych.- Najczęściej publiczności nie ma podczas nagrań w studio. Jeżeli jest, to są to statyści, którzy otrzymują jakieś tam pieniądze za siedzenie na widowni. Za publiczność robią też sami uczestnicy. Jeżeli dużo osób przyjeżdża na dany teleturniej, to jedni siadają na miejscu widza, a inni są odpytywani i na odwrót. Najczęściej oklaski są nagrane, a publiczność jest wmontowana. Programy są nagrywane wcześniej i puszczane z ponad trzytygodniowym, albo dłuższym poślizgiem. Jednym z niewielu emitowanych na żywo teleturniejów jest „Szybka forsa” w TVN.

Czy woli Pan występować w teleturniejach z widzami czy bez?- Powiem, że jest mi to obojętne. Publiczność mi nie przeszkadza, choć na pewno przyjemnie jest, kiedy po grze można z kimś porozmawiać na ten temat.

A jak jest z nagrodami? Czy można je odebrać od razu czy trzeba czekać?
- Najczęściej jest tak, że nagrody odbiera się dopiero po emisji danego teleturnieju w telewizji. Raczej nigdy nie miałem problemu z ich odebraniem, choć zdarzają się takie przypadki. Wiem to po doświadczeniach brata, którego udało mi się namówić do gry. Wygrał meble, a fabryka, która to sponsorowała, zaraz potem splajtowała i był problem.

Jak przygotowuje się Pan do teleturnieju i co jest Pana najmocniejszą stroną?- Nie mam specjalnej metody, bo w zasadzie - może zabrzmi to dziwnie - wcale się nie przygotowuję. Jeśli jest jakiś nowy teleturniej, w którym chciałbym spróbować swoich sił, to tylko staram się zorientować na czym on polega, wczuć się w jego klimat. Lubię teleturnieje z wiedzy ogólnej, nie lubię teleturniejów tematycznych, choć jest wyjątek, to teleturniej „Jaka to melodia?”. Mam ogólną dobrą orientację. Moją mocną stroną są układanki literowe. Jako młody człowiek uwielbiałem rozwiązywać krzyżówki, szarady, anagramy. Nie jeden raz przewertowałem encyklopedię, aby znaleźć potrzebny wyraz do ich rozwiązania. Dużo czytałem, teraz trochę mniej, bo czasu mało. Jestem wzrokowcem, co - myślę - też pomaga w grze. Zaś co do słabszych stron, to historia. Choć jestem matematykiem, to nie lubię liczb w historii.

Jak mówi żona Włodzimierza Piaseckiego - Jola, teraz już nie robi na niej większego wrażenia wyjazd męża na eliminacje do teleturnieju. Ale na początku starała się bardzo, prała, prasowała koszule, by broń Boże nie było jakiegoś zagniecenia, glancowała buty. Po tylu latach już inaczej do tego podchodzi, ale na pewno się denerwuje. Jak mówi, najważniejsze dla niej jest to, by mąż był zadowolony, nawet jeżeli nie wygra. Ważne jest, by odniósł porażkę w pięknym stylu. A tak przecież się zdarza.

W najbliższym czasie, pod koniec kwietnia będzie można zobaczyć pana Włodzimierza w teleturnieju „Najsłabsze ogniwo”, emitowanym w telewizji TVN.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tomrejten
Administrator



Dołączył: 15 Gru 2005
Posty: 320
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Sob 12:27, 13 Maj 2006    Temat postu:

Ten wywiad jest w formacie PDF, jezeli ktoś wie jak zgrać go na forum to proszę o pomoc.

[link widoczny dla zalogowanych]

(Wywiad z Panem Włodzimierzem Piaseckim).


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tomrejten
Administrator



Dołączył: 15 Gru 2005
Posty: 320
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Pią 1:39, 24 Lis 2006    Temat postu:

Następny wywiad do kolekcji. Cool

[link widoczny dla zalogowanych]
-------------------------------------------------------------------------
Zwycięzcy Wielkiej Gry z Lądu nie zgadzaja się z decyzją prezesa telewzizji Bronisława Wildsteina.


Urodził się i mieszka w Lądzie. Przeczytał wszystko co można było przeczytać z dziedziny geografii, którą ukochał. Nie jest tylko "pożeraczem" książek. Swoją ogromną wiedzę zdobywał na górskich szlakach w otoczeniu najbliższych. Zna takie zakątki świata, o których tylko można marzyć - choć wcale tam nie był. O rozmowę poprosiliśmy Henryka Śliwczyńskiego - podróżnika i geografa z zamiłowania.

"Nie pamiętam kiedy się to zaczęło, to było tak dawno" - odpowiada Henryk Śliwczyński, na pytanie: kiedy rozpoczęła się jego przygoda z teleturniejem Wielka Gra. 2 września TVP 2 po raz ostatni wyemitowała Wielką Grę. Stanisława Ryster, prowadząca ten teleturniej od połowy lat 70, tak powiedziała w jednym z wywiadów: "Dla mnie to szok. Pewnie, że taki koniec nie był sympatyczny, ale nie płaczę z tego powodu. Nie lubię rozpamiętywać. Najwyraźniej tak było pisane.(…) Wielka Gra nie uczyła agresji. Nie trzeba było zniszczyć przeciwnika, by wygrać. Proszę bardzo - walcz o swoją karierę, nie siedź cicho w kącie, czekając, aż po ciebie przyjdą, ale nie depcz innego".

Zapytaliśmy pana Henryka o jego wspomnienia teleturniejowe. I oto kilka najważniejszych: "Pierwszy raz do Studia na Woronicza pojechałem z synem Maciejem, który był wtedy uczniem szkoły podstawowej. Tematem były Tatry, a że w Tatrach byliśmy co roku z całą rodziną, temat nie wydawał się trudny. Pojechaliśmy jako drużyna, jednak jako "pierwszaki" nie bardzo znaliśmy zasady eliminacji i inne rządzące tym programem. Przecież od wielu lat przyjeżdżają tam prawie sami zawodowcy. Pierwszy raz nie udało się nam zawalczyć. Konkurencja była olbrzymia. Jednak moja pasją, jaką jest geografia, ciągnęła mnie do stratowania i zaraziłem też poważnie geografią syna. Pamiętam też start w temacie Góry Świata - przegraliśmy, gdyż mnie zjadła trema. Szczęście jednak dopisało mnie w temacie Alpy i drużynowo wygraliśmy z synem temat Góry Europy. Wyjątkowy był też rok 1997, kiedy to mieliśmy z synem startować, ale mnie dopadł zawał serca. Żona skontaktowała się telefonicznie ze Stanisławą Ryster i przedstawiła sytuację, zapytała także, czy syn Maciej może przyjechać sam. Prowadząca wyraziła zgodę i Maciej pojechał i wygrał. W roku chyba 2000 wygrałem także z tematu Stany Zjednoczone. Następnie byłem kilka razy rezerwowym , prawie już miałem jechać, ale odwołali i jak widać skończyło się na zawsze.

Za pierwszą wygraną kupiliśmy sobie z żoną żółtego malucha, to naprawdę było wydarzenie. Pamiętam też takie zdarzenie, kiedy to poszliśmy z kolegą krętymi korytarzami telewizji, z którym obaj wygraliśmy, odebrać wygraną, rozmawialiśmy o pechu. Powiedziałem, że nie wierzę w pecha, gdyż urodziłem się 13 w piątek, na co kolega, że również urodził się tego dnia. Zaskoczenie było ogromne, ale postanowiliśmy to sprawdzić. Ktoś poszukał kalendarzyk stuletni i okazało się, że naprawdę obaj urodziliśmy się 13 w piątek i wygraliśmy tego samego dnia. Historie były różne, ale tą wspominam chyba najczęściej.

Wielka szkoda, że Wielka Gra już nie będzie emitowana. Wielu graczy rozegrało swoje eliminacje i czekało na swoją kolej. W związku z przerwaniem emisji Wielkiej Gry zatelefonował do mnie kolega "po fachu". Poinformował mnie, że zawiązuje się stowarzyszenie miłośników Wielkiej Gry, które chce walczyć o przywrócenie tego teleturnieju. Ja nie byłem zawodowcem, nie utrzymywałem się z wygranych. Stratowałem wprawdzie w prawie wszystkich tematach geograficznych, ale Wielka Gra to nie było całe moje życie. Pierwszoligowi zawodnicy warszawscy, krakowscy zapewne będą walczyć, bo Wielka Gra dawała im utrzymanie. Ja zakończyłem swoje starty w teleturnieju już jakiś czas temu. Nadal mam marzenia, które chciałbym aby się spełniły, ale także jestem realistą - marzę o podróży nad Wielki Kanion, który znam "jak własną kieszeń", choć nigdy tam nie byłem".

A tak Maciej Śliwczyński wspomina swoją przygodę z Wielką Grą: "Pierwszy raz pojechałem z ojcem, gdy miałem chyba 11-12 lat. Tematem były Tatry, które z ojcem schodziliśmy wzdłuż i wszerz. Pierwszy wyjazd, i jak to się mówi - pierwsze koty za płoty - nie poszło nam. Pamiętam eliminacje. Test pisaliśmy na ogromnej sali, brakowało miejsc przy stolikach, więc dano nam podkładki z napisem "za chwilę dalszy ciąg programu" i na nich pisaliśmy odpowiedzi. Tato załapał bakcyla i jeździł często na eliminacje, często też czekał jako rezerwowy gracz. Ja w pewnym momencie mojego życia nie chciałem jeździć z ojcem, mówiłem sobie, że gdzie taki chłopak jak ja do telewizji?. Pamiętam też porażkę z geografii tropików, a potem to już było lepiej. Kilka razy udało się ojcu wygrać i mnie też. "Alpy" ojciec wygrał sam, razem "Geografię gór Europy". Sam wystartowałem z "Geografii Karpat", gdyż ojciec był chory i wygrałem. To, że skończyła się emisja Wielkiej Gry było do przewidzenia. Nie ukrywam, że jest mi przykro, bo to w końcu także kawałek mojego życia. Myślę, że duży wpływ na przerwanie emisji tego teleturnieju miał fakt odejścia Niny Terentiew z TVP2. Jako szefowa Dwójki była ona bardzo przychylna Stanisławie Ryster. Nowy szef Telewizji dokonał takich zmian, że nie chciałbym używać słów niecenzuralnych, aby oddać styl jego posunięć. Słyszałem coś o stowarzyszeniu obrońców Wielkiej gry, ale nie znam bliższych szczegółów. Osobiście uważam, że to trochę taki pusty gest, bo tak naprawdę nic nie można już zrobić".

Jego przygoda z jazzem trwa chyba od zawsze. Cała jego rodzina jest umuzykalniona. Ojciec miał trochę starych niemieckich płyt i gramofon. Po zobaczeniu w telewizji występu Polaka grającego na banjo, sam postanowił nauczyć się tej sztuki. Nigdy nie odważył się iść do szkoły muzycznej, ale za to poczuł się zdecydowanie teoretykiem. O rozmowę poprosiliśmy pasjonata z innej dziedziny, trudnej i wymagającej, jaką jest muzyka - Remigiusza Gibasa, który od niedawna jest mieszkańcem Słupcy. W teleturnieju Wielka Gra wystartował pięć razy, trzy razy wygrał. Za każdym razem tematyka krążyła wokół jazzu. Jazz klasyczny, nowoorleański, swing to muzyka, która nie ma dla Remigiusza tajemnic. Od lat 80 rozpoczął kolekcjonowanie płyt i literatury fachowej. Nawiązał kontakt niemal z całym światem jazz-fanów. W tych trudnych czasach za polskie płyty otrzymywał m.in. amerykańskie nagrania znanych jazzmanów. Korespondował z ludźmi, którzy nie mogli uwierzyć, że w kraju bloku socjalistycznego gra się taką muzykę: zachodnią, czyli "zgniłą". Dziś jego płytoteka liczy ponad półtora tysiąca płyt CD i prawie tyle samo płyt analogowych. Na mapie jazzu, od roku 1860 do ery swingu, nie ma dla niego "czarnych plam". Przez 9 lat Remigiusz prowadził "Popołudnie ze swingiem" w Radiu "Eska", ale w 1999 roku "wygryzła" go komercja. W czerwcu 2003 roku w związku z jubileuszem 750-lecia Poznania wydano album "Poznań doznań", w którym także jest mowa o Remigiuszu Gibasie. Jego największym marzeniem jest wydanie leksykonu jazzowego, do którego skatalogował już ponad 3000 haseł, własne uwagi i przemyślenia. Chciałby też stworzyć klub jazzowy z prawdziwego zdarzenia. Wie, że miłośników tej muzyki jest wielu. Ciągle poszerza swoją wiedzę, zna prawie wszystkie źródła, trudno jest go czymkolwiek zaskoczyć. Nie jest jednak fanatykiem, tylko jak sam mówi: "Rodzi się we mnie potrzeba oderwania w sferę sztuki, a przecież nic tak nie ubarwia szarego, codziennego życia, jak muzyka, która czyni je radośniejszym i wznioślejszym". Występy w Wielkiej Grze traktował jako sprawdzenie samego siebie i z wielką przyjemnością poznawał nowych ludzi, którzy tak jak on umiłowali jazz.

Dla prawdziwych hobbystów i pasjonatów, jakimi niewątpliwie są nasi bohaterowie: Henryk, Maciej i Remigiusz, pieniądze nie są ważne. Żaden z nich nie startował w teleturnieju pchany pobudkami finansowymi. Wygrane to tylko dowód na to, jak wielką posiadają wiedzę. Wiedzę, której nie można posiąść przeczytawszy nawet wszystkie książki. Góry, geografia, mapy, muzyka, wirtuozi jazzowi - to ubarwienie ich zwykłego codziennego życia. Henryk Śliwczyński pracuje w gazowni w Koninie, codziennie dojeżdża z Lądu do pracy. Maciej Śliwczyński jest Dyrektorem Administracyjnym w ZSZ w Słupcy i mieszka we Wrześni. Natomiast Remigiusz Gibas od niedawna zamieszkał w naszym mieście, gdyż pokochał i poślubił słupczankę. Życzymy im niegasnącej energii w ich pasjonującym życiu.
[/url]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Grubsson (Big K.I.N.G.)




Dołączył: 23 Kwi 2008
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bendzin

PostWysłany: Pią 19:38, 06 Cze 2008    Temat postu:

co trzeba zrobic by o mnie tez jakis brukowiec napisal?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Rosiu




Dołączył: 16 Maj 2008
Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 20:55, 06 Cze 2008    Temat postu:

Najpierw spróbuj wystąpić w jakimś teleturnieju Wink

Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Grubsson (Big K.I.N.G.)




Dołączył: 23 Kwi 2008
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bendzin

PostWysłany: Nie 8:21, 08 Cze 2008    Temat postu:

Rosiu napisał:
Najpierw spróbuj wystąpić w jakimś teleturnieju Wink



EJJ! uważaj sobie - ja już probowalem sie gdzies dostac!

(nie moja wina, ze na kastingi przychodzi tyle osob, ze zawsze kogos innego wybieraja a ja slysze - odezwiemy sie do pana)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Rosiu




Dołączył: 16 Maj 2008
Posty: 52
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 14:22, 09 Cze 2008    Temat postu:

Taaaaak...
- Zadzwonimy do pana...
- Ale ja nie mam telefonu!
- Tak tak, zadzwonimy, zadzwonimy...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Rosiu dnia Pon 14:22, 09 Cze 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum dla fanów teleturniejów. Strona Główna -> Uczestnicy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin