Forum Forum dla fanów teleturniejów. Strona Główna Forum dla fanów teleturniejów.
Wszystko o teleturniejach wiedzowych (ale nie dla fanów Idioten familien rozrywken).
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Wywiady na temat "Jednego z dziesięciu"

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum dla fanów teleturniejów. Strona Główna -> Uczestnicy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tomrejten
Administrator



Dołączył: 15 Gru 2005
Posty: 320
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Sob 10:53, 27 Maj 2006    Temat postu: Wywiady na temat "Jednego z dziesięciu"

Z Piotrem Krawczukiem...
Przeglad Uniwersytecki 1-3 2005
Tylko trzy razy może paść błędna odpowiedź. Kolejna eliminuje już uczestnika z gry. A pytania w teleturnieju Tadeusza Sznuka do najłatwiejszych nie należą. Jak wiec zostać zwycięzcą i zgarnąć całą pulę nagród? Najlepiej zapytać o to Piotra Krawczuka, zwycięzcę jednego z odcinków teleturnieju „Jeden z dziesięciu`.


Jakiego polskiego bohatera narodowego wisiał portret w kajucie kapitana Nemo? Kto za pomocą doświadczenia z wahadłem wykazał, że Ziemia się kręci? Jakie miasto jest stolicą hiszpańskiej Galicji? Nie wystarczy być specjalistą tylko w jednej dziedzinie, by wygrać ten trudny, ale zarazem jeden z bardziej prestiżowych teleturniejów w Polsce. Tutaj nawet rozległa wiedza nie jest stuprocentową gwarancją, by w ogóle mówić o przejściu przez gęste sito eliminacji, a co dopiero o znalezieniu się wśród dziesiątki najlepszych zawodników.

Teleturniej Tadeusza Sznuka na stałe zagościł na ekranach naszych telewizorów. Przez jedenaście lat jego forma i reguły pozostały praktycznie niezmienione. Mimo to, wciąż nie brak chętnych, by wziąć w nim udział. Na eliminacje, które odbywają się raz w roku, przyjeżdżają do Warszawy tysiące osób z najdalszych zakątków Polski. Każdy z nadzieją, że nie jedzie na próżno i to właśnie jemu uda się wygrać. Astronomia, fizyka, film, historia, sport, historia, geografia - nigdy nie wiadomo, z czego warto gruntownie przygotować się, powtórzyć. I pytanie najważniejsze: czy w ogóle jest sens powtarzania, bo przecież, by przejść do następnego etapu trzeba odpowiedzieć poprawnie aż na szesnaście z dwudziestu pytań o charakterze otwartym. To udaje się już tylko nielicznym. Wśród szczęściarzy znalazł się student III roku politologii US, Piotr Krawczuk.

- By mogły one być sprawnie i uczciwie przeprowadzone została wynajęta jedna z warszawskich szkół. Tłum ludzi, wyczuwające napięcie w powietrzu i nerwowa wymiana spojrzeń między uczestnikami, to zostało mi najbardziej w pamięci. Byłem tak zdenerwowany, że nie mogłem się w ogóle skoncentrować przy rozwiązywaniu zadań, a czas działał na moją niekorzyść. Od bardzo dawna chciałem wystąpić w tym teleturnieju i wiedziałem, że taka druga szansa nie zdarzy się już nigdy. Musiałem więc zebrać się w sobie i dać z siebie wszystko. Opłaciło się, przeszedłem dalej - wspomina eliminacje nasz student.

Na samo zawiadomienie o terminie nagrania programu musiał czekać kilka miesięcy. W pewnym momencie już nawet zwątpił, że je otrzyma. Cierpliwość się opłaciła. Datę nagrania wyznaczono na 27 października 2004 r.

- Miałem jeszcze trochę czasu, by odrobinę się podszkolić, szybko jednak wybiłem to sobie z głowy - mówi Piotr. - Chciałem sprawdzić, ile tak naprawdę jestem wart. Z drugiej strony nie chciałem później sobie wypominać i żałować, w przypadku gdybym odpadł przed finałem, że mogłem przeczytać jeszcze kilka książek więcej.

Podczas nagrania emocje sięgały zenitu. Wspomina, że był tak zdenerwowany, iż nawet nie pamięta dokładnie pytań, na które musiał odpowiadać. Jedno szczególnie utkwiło mu w pamięci - czy Polska była członkiem Ligi Narodów?


- Stwierdziłem, że była członkiem półstałym, bo taki status faktycznie miała. Problem polegał na tym, że pytanie zostało niedokładnie sformułowane i nie było wiadomo, czy moja odpowiedź może zostać uznana, zgodnie z regulaminem programu. Musieliśmy przerwać nagranie. Cały sztab ludzi udał się do osobnego pomieszczenia, by naradzić się, sprawdzić czy faktycznie tak było. Trwało to ponad piętnaście minut. Aż wstyd mi się teraz przyznać, ale cały trząsłem się ze strachu. Nagle przypomniałem sobie, że mogę przecież powołać się na publikację naukową, którą na pierwszym roku studiów musiałem znać praktycznie na pamięć - wspomina późniejszy zwycięzca programu.

Po sprawdzeniu informacja została uznana. Trzeba było jednak zrobić cięcie i nakręcić od nowa, tym razem już z krótką odpowiedzią twierdzącą. Podczas gry wyeliminował sześciu zawodników. Do ścisłego finału dostał się wraz z technikiem ogrodnictwa i ze studentem historii na Uniwersytecie Warszawskim, starszym od niego o rok. Fakt, że był najmłodszy ze wszystkich uczestników i wygrał napawał go dumą.

Piotr Krawczuk zyskał na tym również materialnie. Z Lublina, gdzie w oddziale Telewizji Polskiej był kręcony odcinek teleturnieju, przywiózł markowy zegarek, sześciodniowe wczasy w ośrodku w Nowym Sączu oraz nagrodę pieniężną.

- Nie wiem jeszcze, co zrobię z nagrodą. Może oddam wczasy rodzicom, naprawdę nie wiem. A to dlatego, że w moich najskrytszych marzeniach nie wyobrażałem sobie, że ja, student ze Szczecina, mogę wygrać aż tak prestiżowy program.

O swoim debiucie w telewizji mówił niewielu osobom. Sprawa ujrzała światło dzienne, nabierając rozgłosu dopiero, gdy jedna z koleżanek z grupy Piotra przypadkowo usłyszała, jak dzielił się on wrażeniami ze swoim znajomym.

- Wygrana Piotra powinna zostać bardziej podkreślona - mówi Paweł Kończyński, student politologii. - Nasz uniwersytet powinien ten fakt wykorzystać, bo jest to niemały wyczyn i naprawdę godny pozazdroszczenia. Pokazujemy, że u nas są ludzie, którzy są chętni do nauki i potrafią to wykorzystać, choćby prezentując ją w telewizji.

Koleżanki i koledzy zwycięzcy patrzą na niego z podziwem. Nie każdy przecież ma odwagę wygłosić chociażby referat przed pełną salą wykładową, a co dopiero zagościć na ekranach całej Polski. Mimo że Piotr nie dostał się do wielkiego finału „Jeden z dziesięciu`, jest dumny z tego, co udało mu się osiągnąć.
- Mówi się trudno i trzeba żyć dalej - dobitnie podkreśla. - Dla mnie to moje skromne zwycięstwo jest warte tak wiele, jak finał wszystkich finałów. Nie wiem, w co zaangażuję się dalej, czym się zajmę. Na pewno będę ciągle pogłębiał moją wiedzę, bo przecież uczymy się całe życie.

Małgorzata Radomska

Z Adamem Włodkowskim...
49 lat, żonaty, córka Magda oraz pies Diuk. Otwocczanin z urodzenia, w dzieciństwie mieszkał przy ulicy Reymonta, obecnie po karczewskiej stronie osiedla Ługi. Pracownik Otwockiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Jak sam siebie określa, jest grzybiarzem, turystą rowerowym oraz kibicem sportowym. Miłośnik przyrody, zwłaszcza wspaniałych lasów otwockich. Niedawno wygrał jeden z odcinków programu „Jeden z dziesięciu” i zakwalifikował się do wielkiego finału. Jego walka o główną nagrodę teleturnieju stoczyła się na początku czerwca.

Radomir Wasilewski: Czy ciężko jest się dostać do takiego teleturnieju jak „Jeden z dziesięciu”?

Adam Włodkowski: Dzisiaj z perspektywy kilku miesięcy mogę powiedzieć, że raczej tak, gdyż eliminacje pisemne odsiewają około 2/3 kandydatów do programu.

R.W. : Dlaczego zdecydował się Pan wziąć udział w tym programie?

A.W.: Od dawna interesowałem się różnymi teleturniejami. Jestem starym krzyżówkowiczem, poza tym miałem wielu znajomych, którzy próbowali swych sił w teleturniejach. Pomyślałem więc, dlaczego mnie miałoby się nie udać. Odegrał tu także rolę wątek osobisty, gdyż w tym roku przypada 25. rocznica mojego ślubu. Uznałem, że nagroda w formie wyjazdu w jakieś piękne miejsce byłaby wspaniałym prezentem dla mnie i dla żony.

RW.: Niewątpliwie tak. Jak wygląda rekrutacja?

A.W.: Latem zeszłego roku zdecydowałem się wysłać zgłoszenie do programu. Czekałem na odpowiedź prawie cztery miesiące. Wreszcie w listopadzie otrzymałem list zapraszający mnie na eliminacje na początku grudnia. Ponieważ termin na naukę był nie najlepszy (wiadomo święta), nie bardzo się przygotowywałem. Eliminacje odbyły się w jednej z warszawskich szkół. Usadzili nas po 20-30 osób w klasie i rozdali testy. Były 3 rodzaje testów, tak aby nikt od nikogo nie ściągał. Poczułem się trochę jak na klasówce w szkole.

R.W.: Trudne były pytania?

A.W.: Pytań w sumie było dwadzieścia, każde z innej dziedziny: matematyka, fizyka, sport itd. Były mniej więcej na poziomie maturalnym. Aby się zakwalifikować do programu, należało dobrze odpowiedzieć na 17, a więc poprzeczka została zawieszona dość wysoko.

R.W.: Ile było czasu na rozwiązanie?

A.W.: Piętnaście minut, ale liczone od momentu, kiedy zaczęto rozdawać testy. Ja miałem tego pecha, że dostałem testy na końcu, w praktyce miałem więc tylko jakieś 10 minut do wykorzystania.

R.W.: Ale to wystarczyło.

A.W.: Tak, dostałem 18 punktów, choć myślę, że sprawdzający miał problemy z rozczytaniem moich szybko pisanych bazgrołów.

R.W.: I co było dalej?

A.W.: Pod koniec stycznia dostałem zaproszenie na nagranie programu w Studiu Telewizji Polskiej w Lublinie. W międzyczasie oczywiście przygotowywałem się solidnie do programu, czemu sprzyjały długie zimowe wieczory. Przeglądałem różne encyklopedie, słowniki, atlasy, bieżącą prasę i wiadomości telewizyjne, aby pogłębić moją ogólną wiedzę. Co prawda od dzieciństwa mi mówiono, że mam świetną pamięć, ale jak wiadomo zdolności trzeba rozwijać.

R.W.: Jak wyglądało samo nagranie programu?

A.W.: Najpierw skierowano nas na instruktaż, podczas którego pan Sznuk wyjaśnił, jak będzie wyglądać nagranie i jak się zachowywać. Później zaprowadzono nas do sali makijażu, gdzie panie przygotowały nas do występu niczym prawdziwych aktorów. I wreszcie pokazano salę, gdzie jest nagrywany program.

R.W.: Zaczęło się nagranie...

A.W.: Najpierw było losowanie numerów. Szczęśliwie wylosowałem piątkę, a więc w samym środeczku i to, przyznam, bardzo pozytywnie na mnie podziałało. Uwierzyłem w siebie. Weszliśmy do studia. Najpierw należało się przedstawić i to była najdłuższa czynność programu, gdyż trzeba było mówić wyraźnie, bez zająknięć, co oczywiście kończyło się często powtórką nagrania.

R.W.: Czy nagranie odbywa się ciągiem czy z przerwami?

A.W.: Generalnie bez przerwy. nawet główna rozgrywka nie jest oddzielona od wstępnej, ale niewątpliwie pauzy też następują ze względu na takie drobiazgi, jak korekta wyglądu uczestników czy niewyraźna odpowiedź na pytanie. O ile w telewizji program trwa tylko 30 minut, to w rzeczywistości stoi się ponad godzinę i oczywiście nogi bolą.

R.W.: Miał pan jakąś strategię gry w teleturnieju?

A.W.: Jeszcze kiedy oczekiwaliśmy na wejście na nagranie, to starałem się za bardzo nie pokazywać moim rywalom. Oni ze sobą dużo rozmawiali, ja zaś stałem z boku, by się wewnętrznie przygotować, trochę w takim wschodnim stylu. Poza tym odpowiadałem na pytania zdecydowanie i głośno, by dać innym do zrozumienia, że jestem nie do pobicia.

R.W.: Psychologia?

A.W.: Trochę tak, choć przyznam, że pytania w tej pierwszej części naprawdę nie były dla mnie trudne. Zupełnie inaczej było w finale.

R.W.: Bardzo stresuje takie szybkie odpowiadanie na pytania?

A.W.: Myśl musi być błyskawiczna i równie szybka musi być odpowiedź. Przynajmniej trzeba zacząć w tych dozwolonych trzech sekundach, bo inaczej ludzie się gubią. Niewątpliwie trzeba też mieć swój dzień; ja podczas pierwszego nagrania taki dzień miałem i gdy pan Sznuk kierował do mnie pytanie, ja się bardzo koncentrowałem, patrzyłem na jego usta i zanim pytanie zostało skończone już znałem odpowiedź.


R.W.: Jak się Pan poczuł, gdy znalazł się Pan w pierwszej trójce?

A.W.: Dusza w niebie, zwłaszcza że wszedłem ze wszystkimi trzema szansami. Poczułem, że tylko jednego z rywali powinienem się obawiać.

R.W.: Czym się różni ta druga część teleturnieju od pierwszej?

A.W.: Muszę przyznać, że przez całą rozgrywkę nie odczułem jakiejś bezwzględnej rywalizacji tylko dżentelmeńską walkę,co objawiało się chociażby tym, że nikt nie kierował pytania dwa razy z rzędu na tego samego gracza. Zupełnie inaczej było w finale. Tam nawet jeden z uczestników po programie przeprosił mnie za uparte wskazywanie mnie do odpowiedzi.

R.W.: No, ale wtedy graliście Państwo o samochód. Jak się Pan poczuł po zwycięstwie w pierwszym programie?

A.W.: Sam się zdziwiłem, jak później oglądałem w telewizji, że tak dumnie podniosłem głowę. Pozostał jednak pewien niedosyt, że nie zdobyłem większej liczby punktów.

R.W.: Mimo wszystko był Pan na pierwszym miejscu w klasyfikacji. Co dało Panu uczestnictwo w jednym z dziesięciu?

A.W.: Oczywiście poza nagrodami, a zwłaszcza wycieczką latem w Beskid Sądecki nad Popradem do kurortu o międzynarodowym standardzie, co w mojej sytuacji było jakimś spełnieniem marzeń - dużą satysfakcję osobistą i poważanie wśród znajomych. Przez dwa tygodnie po emisji programu otrzymywałem non stop gratulacje od rodziny i w pracy. Wręcz nie mogłem spokojnie spacerować z psem po osiedlu.


R.W.: Rozumiem, że nie powiedział Pan wcześniej nikomu o swoim sukcesie...

A.W.: Nie, trzymałem to w tajemnicy do ostatniej chwili.

R.W.: Czy będzie Pan jeszcze startował w teleturniejach?

A.W.: Chętnie jeszcze raz bym wystartował w „Jednym z dziesięciu”, ale niestety regulamin tego zabrania. Co do innych, to czuję wewnętrzny przymus, aby powetować sobie tą małą porażkę.

R.W.: I tego Panu życzę w imieniu wszystkich czytelników „Gazety Otwockiej”.

Dziękuję za rozmowę.

Z Henrykiem Aniołem...
Wygrał 3 tys. zł, szwajcarski zegarek „Candino” (za 900 zł), komputerowy kurs języka angielskiego, kuferek słodyczy. Pojedzie też z żoną na 6 dni do hotelu Gołębiewski (w Mikołajkach lub w Wiśle).
- To nie był mój pierwszy raz - mówi Henryk Anioł (58 l.), absolwent Akademii Wychowania Fizycznego w Białej Podlaskiej, były wuefista (ostatnio w tomaszowskim LO), teraz już na emeryturze. Pod koniec lat 70. zakwalifikował się do teleturnieju „Wielka Gra”. Temat - geografia Afryki. Lepiej być nie mogło. Anioł pochodzi z Telatyna, już wyprawa do Ulhówka, o Tomaszowie nie mówiąc, była w latach jego dzieciństwa nie lada wydarzeniem, ale on zawsze chciał więcej. Podróżował więc palcem po mapie, uczył się nazw obcych państw i miast, dużo czytał, robił notatki. Niestety, nie dane mu było wystąpić w studio telewizyjnym.
- Powiedziano mi, że programu przez jakiś czas nie będzie. Nikt nie wyjaśnił, dlaczego - opowiada z żalem. To go jednak nie zniechęciło. Później raz jeszcze wziął udział w eliminacjach Wielkiej Gry, ale szczęście mu nie dopisało.
- Nie chodziło o pieniądze, po prostu chciałem się sprawdzić - wyjaśnia.

Nie szkodzi, zaczekam
10 lat temu Henryk Anioł dowiedział się o organizowanych eliminacjach do konkursu „Jeden z dziesięciu” w TVP 2. Zgłosił się, w Warszawie pomyślnie zdał testy. Po kilku miesiącach miał swoje pięć minut przed kamerami telewizyjnymi. - Wszystko przez nerwy. Niewiele brakowało, a znalazłbym się w finałowej trójce - opowiada. Od tego czasu jeszcze bardziej się zawziął i nie odpuszczał. Minęło sześć miesięcy i ponownie zorganizowano eliminacje, a Henryk Anioł, tak jak za pierwszym razem, pomyślnie przeszedł ten etap kwalifikacji. Wtedy obowiązywał jednak przepis, zgodnie z którym można wziąć udział w teleturnieju tylko raz na 10 lat. Cierpliwość jest cnotą, a Henryk Anioł ma cierpliwość wprost anielską. Bezustannie poluje na inne teleturnieje w TVP i Polsacie (m.in. Wielka Gra, Życiowa Szansa, Rosyjska Ruletka, Awantura o Kasę, Gra z Cieniem).
- Do „Milionerów” się nie zgłaszałem, do „Najsłabszego ogniwa” też nie. Oglądałem te programy u znajomych, ale tam trzeba być na bieżąco, a mój telewizor nie odbiera TVN-u - tłumaczy pan Henryk.

Z „Plusem” na diecie
- Kiedy któryś z zawodników nie zna odpowiedzi na proste pytanie, mąż bardzo się denerwuje - opowiada małżonka pana Henryka, Lucyna. - Cały czas rozwiązuje krzyżówki, ja zresztą też, notuje w zeszycie najczęściej powtarzające się pytania i odpowiedzi. To dobrze, że ćwiczy umysł, ale czasami za dużo wydaje na sms-y.
- Tak, bywa, że po zapłaceniu rachunku za telefon, przychodzi czas na dietę - śmieje się pan Henryk. - Do większości konkursów trzeba się zgłaszać wysyłając sms-a, albo dzwoniąc na numer audiotele. To jak totolotek. Później człowiek tygodniami czeka na odpowiedź, ale do mnie jakoś nie oddzwaniają.
Ale raz niewiele brakowało, aby i jemu się poszczęściło.
Wysłał zgłoszenie (sms) do teleturnieju „Awantura o kasę”. Kiedy już tracił nadzieję, oddzwonili z Polsatu. - Miałem odpowiedzieć na przynajmniej 5 z 7 pytań. Udzieliłem 6 właściwych odpowiedzi. Gdy podawałem swoje dane: imię i nazwisko, adres, rozmowa została przerwana. Wtedy miałem telefon „Ery” i sygnał zanikał. No, pech. Później już z „Awantury o kasę” nie dzwonili - smuci się Henryk Anioł. Zrezygnował z abonamentu w „Erze”. - Wziąłem „Plusika”, bo u nas w Tomaszowie lepiej odbiera - tłumaczy.

Przywieź chociaż cukierki!
W listopadzie ub. roku organizatorzy „Jednego z dziesięciu” przysłali Henrykowi Aniołowi pismo, w którym poinformowali o zmianie zasad kwalifikacji do teleturnieju. Można brać w nim udział raz na 5, a nie jak było wcześniej, na 10 lat. Wysłał zgłoszenie (pocztą) i został zaproszony na eliminacje do Lublina. W 15 minut należało dobrze odpowiedzieć na co najmniej 16 z 20 pytań. W tym czasie należało wypełnić też ankietę, czyli wpisać imię, nazwisko, adres. - Miałem 18 prawidłowych odpowiedzi - cieszy się Anioł. Minęło kilka tygodni i został zaproszony na 31 stycznia do Lublina.
- Żona powiedziała, że będzie zadowolona, jeśli znajdę się w finałowej trójce, bo trzem najlepszym graczom dają kuferki ze słodyczami „Solidarności”. Nie to, żeby żona we mnie nie wierzyła, ale wiadomo jak jest. Kamery, 3 sekundy na odpowiedź, stres - objaśnia Anioł.

Anioła „Udręka i ekstaza”
Henryk Anioł struchlał, kiedy dowiedział się, że w jego „10” jest była uczestniczka wielkiego finału. Tam, jak wiadomo, docierają już tylko najlepsi z najlepszych. Malały szanse na wygranie wypełnionego cukierkami kuferka. Nieoczekiwanie jednak faworytka udzieliła kilku złych odpowiedzi, odpadła, a pan Henryk znalazł się wśród trzech najlepszych zawodników.
W finale miał się zmierzyć z zawodnikami z Krakowa i Warszawy. Martwił się, jak on, prosty człowiek z Tomaszowa, poradzi sobie z reprezentantami dwóch stolic. A jednak się udało. Błędnej odpowiedzi udzielił krakowiak, później poległ warszawiak. Ten wyznał później, iż miał nadzieję, że pan Henryk nie odpowie na pytanie „Jaką nazwę nosi bluza Indianina z Ameryki Południowej”.
- To jasne, że ponczo - raduje się Anioł. Wiedział też, kiedy był „cud nad Wisłą” (1920 r.), kto powtarzał, że należy zniszczyć Kartaginę (Katon). Ale gdy Tadeusz Sznuk zapytał o to, kto napisał melodię do piosenki „Żeby Polska, była Polską” Henryk Anioł powiedział, że Jacek Kaczmarski (nieprawda, chodziło o Włodzimierza Korcza). Henryk Anioł może mówić o prawdziwym pechu. Bo to wyjątkowy niefart, żeby Anioł nie wiedział, iż właśnie o życiu Michała Anioła, a nie jak sądził Vincenta van Gogha opowiada film „Udręka i ekstaza”.
Ostatecznie Henryk Anioł wygrał 3 tys. zł. Pozostałe nagrody: 6-dniowy pobyt dla dwóch osób w hotelu Gołębiewski w Wiśle lub w Mikołajkach, zegarek szwajcarski Candino (wartość - 900 zł), komputerowy kurs nauki języka angielskiego i wspomniany już kuferek słodyczy (to dla żony).
- Z 3 tysięcy złotych potrącili mi prawie 900 zł, na podatek - frasuje się Anioł. - I raczej nie zagram już w wielkim finale. Zdobyłem tylko 71 pkt. To za mało. Zawodnicy, którzy wygrywali inne odcinki teleturnieju byli lepsi.
W ubiegłym tygodniu (2 marca), po emisji programu (w TVP 2) z udziałem Henryka Anioła, w jego domu rozdzwoniły się telefony. Z gratulacjami, ma się rozumieć.

Jeszcze raz...
Emerytowany nauczyciel wychowania fizycznego zapewnia, że dalej będzie zabiegał o to, aby zagrać, wystąpić w teleturnieju. Przygotowania trwają. Panu Henrykowi pomaga małżonka. Choćby zadając pytania w czasie rozwiązywania krzyżówek. Henryk Anioł ma jeszcze inną pasję. Jest zapalonym narciarzem. W 1998 r. zaliczył Bieg Wazów w Szwecji. Pojechał tam z byłym burmistrzem Tomaszowa Lubelskiego, Ryszardem Koprowskim. Zgłoszenie wysłali po terminie, ale pan Henryk namówił Koprowskiego, aby wyjednał u burmistrza miasta Mora (współorganizatora imprezy), zgodę na ich start w największej i najstarszej tego typu imprezie na świecie. I zgodę dostali.
90-kilometrową trasę Henryk Anioł pokonał w 8 godzin 2 minuty i 29 sekund (wynik burmistrza był o ok. 40 minut lepszy). - Startowało prawie 18 tys. zawodników, ja zająłem miejsce gdzieś pomiędzy 8 a 9 tysiącem - mówi Anioł.
Sportowa pasja ma też przełożenie na rodzinę. Jeden z synów pana Henryka ma na imię Arkadiusz, bo w roku, w którym się urodził, lublinianin Arkadiusz Godel został mistrzem świata w szermierce (a było to prawie 30 lat temu).
- To nie koniec. Biorę udział w Mistrzostwach Polski kibiców sportowych w Dzierżoniowie - opowiada Henryk Anioł i spogląda na telewizor. Kiedy bowiem mowa o jakiejkolwiek rywalizacji, staje się bardziej czujny. Kto wie, może akurat w TV powiedzą o eliminacjach do jakiegoś teleturnieju?



Z Henrykiem Witkowskim...

Ten teleturniej zawsze podobał się Henrykowi Witkowskiemu.
- Jest jednym z trudniejszych teleturniejów, gdzie uczestnicy muszą wykazać się dużą wiedzą ogólną - mówi. - Ponieważ widziałem tam siebie, nawet jako potencjalnego zwycięzcę, postanowiłem spróbować.

Najpierw wysłał kartkę pocztową ze swoim zgłoszeniem. Na odpowiedź czekał prawie półtora roku. Wreszcie dostał zaproszenie na eliminacje pisemne do Warszawy. Trzeba było odpowiedzieć na 20 pytań. 16 prawidłowych odpowiedzi dawało przepustkę do finału. Henryk Witkowski zdobył 17. Pytania były podobne do tych, które padają w teleturnieju. Dotyczyły wielu dziedzin.

Jedno, z pozoru proste pytanie “położyło go”. Trzeba było powiedzieć jaki król występuje na jednym z polskich banknotów. Śmieje się, że nie wiedział, bo pieniądze to nie dzieło sztuki, aby je oglądać.

- Na testach eliminacyjnych były tłumy ludzi - opowiada pan Henryk. - Na podstawie testów pisemnych robi się selekcję, która eliminuje tych “całkiem cienkich”, aby w czasie nagrań uniknąć “kabaretowych odpowiedzi”.

Od kuchni
Teleturniej z udziałem Henryka Witkowskiego z Bystrzycy mogliśmy oglądać 18 stycznia, w programie II TVP. Nagranie odbywało się 2 grudnia 2000 r. Na ekranie telewizyjnym wszystko idzie szybko i sprawnie. Pytanie - odpowiedź, pytanie - odpowiedź lub jej brak. Tak naprawdę, jest całkiem inaczej. Jednocześnie nagrywa się pięć edycji teleturnieju. Na sali znajduje się jedna grupa, a gdy skończy - wchodzi druga. Potem wchodzą grupy finałowe, liczące po trzy osoby. Reszta czeka w stołówce.
- To trwa prawie cały dzień - opowiada Henryk Witkowski. - Nagranie jest często przerywane w wypadku wątpliwych odpowiedzi, czy uzasadnionych bądź nieuzasadnionych pretensji któregoś z uczestników.W studiu są eksperci z wielu dziedzin, którzy wspomagają prowadzącego. Najczęściej sięgają do encyklopedii i na bieżąco prostują wątpliwości. Był taki przypadek z pytaniem o diabetologię. Przerwano nagrywanie, Tadeusz Sznuk poszedł do swojego pokoiku i tam dokładnie przeczytał definicję. Jedną z niewątpliwych trudności tego teleturnieju jest brak czasu do namysłu. Uczestnicy mają 3 sekundy na udzielenie odpowiedzi.

- Bardzo często ludzie udzielają wręcz nonsensownych odpowiedzi z powodu braku czasu na zastanowienie - mówi pan Henryk. - W innych teleturniejach widać, jak uczestnik analizuje pytanie, rozważa możliwe odpowiedzi. Tutaj, jedyną myślą, jaka błąka się po głowie jest “czy zdążę odpowiedzieć przed sygnałem?” Potrzebna jest tu wiedza wręcz intuicyjna, głęboko zakorzeniona w świadomości. Nie ma czasu na myślenie, przypominanie sobie czegokolwiek.

Prowadzący - Tadeusz Sznuk - to osoba wyjątkowo sympatyczna, “człowiek-instytucja”.

- Zwłaszcza na żywo, bo w telewizji jest takim “egzekutorem” - śmieje się Henryk Witkowski. - Nie mogę wyobrazić sobie kogokolwiek innego na tym miejscu. To osoba trudna do zastąpienia. Przed programem wszystko nam wyjaśnił, mogliśmy spokojnie porozmawiać.

Trema i literatura powszechna
Najgorsze dla uczestników teleturnieju “Jeden z dziesięciu” jest pierwsze pytanie. Wtedy jest największa trema. Pierwsze pytanie brzmiało ”jak nazywa się w lotnictwie rejestrator przebiegu lotów? ” Odpowiedź - “czarna skrzynka”. Odpowiedział dobrze i udało mu się trochę przełamać tremę. Poległ na pytaniach z literatury powszechnej. Spodziewał się tego, bo tej dziedziny najbardziej się obawiał. Do finału wszedł z dwoma szansami. Nie odpowiedział też na jedno z mitologii greckiej, choć czytał o niej tuż przed eliminacjami do finału.
Nasz bohater czyta dużo, ale raczej rzadko sięga po beletrystykę. Interesuje się psychologią, parapsychologią. W swoich zbiorach ma także wszystkie książki Ericha von Dänikena i Josepha Murphy’ego. Nauki ścisłe nie mają dla niego tajemnic z racji posiadanego wykształcenia. Jest bowiem inżynierem mechanikiem. Zwłaszcza bliska jest mu fizyka i wszelkie techniki wytwarzania w wielkim przemyśle.

W finale nerwy są już mniejsze, bo jak mówi pan Henryk “, gra się ze świadomością, że nie popełniło się blamażu”. W pierwszej serii, gdy nie odpowie się na dwa pytania - koniec gry. W końcowym pojedynku został z zawodniczką, która zdobyła 71 punktów i wygrała turniej. Sam wywalczył 72, ale nie zachował ostatniej szansy. Henryk Witkowski, podobnie jak inni uczestnicy finału, dostał program komputerowy do nauki języka angielskiego. Nagrodą główną były wczasy w Muszynie.

Nowe szanse
Henryk Witkowski myślał też o innych teleturniejach, np. o “Życiowej szansie”, którą nadaje TV “Polsat”. Ale to już niemożliwe. Organizatorzy stawiają bowiem warunek, że nie można być uczestnikiem innych teleturniejów z ostatnich 2 lat. Teraz myśli o “Milionerach”. Chce jeszcze gdzieś wystartować, bo marzy mu się komputer. Planuje nauczyć się języka angielskiego.
W czwartek 18 stycznia przed telewizorem zasiadła prawie cała wieś. - Dobrze, że nie było obciachu - mówi pan Henryk. - Przegrałem minimalnie. Na ostatnie pytania też znałem odpowiedzi, ale to już było bez znaczenia. Nie miałem w żadnym momencie tak wyraźnej przewagi, aby wyznaczać siebie do pytania. Całe nagranie to ogromne skupienie. Na żadne gapiostwo nie ma czasu. Zwłaszcza w finale liczy się refleks.

Życzymy panu Henrykowi kolejnych startów i więcej szczęścia!

Monika Gałuszka


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tomrejten
Administrator



Dołączył: 15 Gru 2005
Posty: 320
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Trójmiasto

PostWysłany: Nie 19:27, 28 Maj 2006    Temat postu: Nie lubię nie wiedzieć

Nie lubię nie wiedzieć


Maria Jafra z Turku stała sie bohaterką teleturnieju ,,Jeden z dziesięciu''. Nikt jeszcze w historii popularnej audycji nie zgromadził tylu punktów. - Ja nie lubię nie wiedzieć - mówi z uśmiechem pani Maria.


Do teleturnieju panią Marię zgłosiła koleżanka. Na początku niechętnie, jednak po namyśle zgodziła się i pojechała na eliminacje do Warszawy. Do rozwiązania miał test z pytaniami. Na potwierdzenie wyników i udziału w finałowej edycji czekała pół roku.

Nagranie programu wyemitowane w telewizji przed tygodniem, odbyło się w maju. Na wszystkie pytania pani Maria odpowiadała bez zastanowienia. Prowadzący teleturniej Tadeusz Sznuk nie mógł jej zaskoczyć żadnym pytaniem.

Najciekawszym momentem rywalizacji była część finałowa. Pani Maria nie dała szans rywalom. Ryzykowała sporo, bo pytania, które mogłyby być zadane innym zawodnikom, brała na siebie. W konsekwencji odpowiedziała na wszystkie pytania zdobywając 433 punkty, największą i rekordową liczbę punktów w historii teleturnieju. Jej zakres wiedzy był ogromny.

- Moja rodzina twierdziła, że pytania były bardzo trudne i dziwiła się, skąd znałam na nie odpowiedź. Ja uważam, że pytania były bardzo łatwe. Konkurs był zabawą, chciałam się sprawdzić. Nawet nie spostrzegłam się kiedy zabrakło pytań - śmieje się pani Maria.

Laureatka jest emerytowaną nauczycielką. Do 1989 uczyła chemii w turkowskim liceum. Do dziś jest ciepło wspominana przez dziesiątki byłych uczniów. Na emeryturze jednym z jej ulubionych zajęć jest czytanie i pogłębianie wiedzy.

- Nie lubię nie wiedzieć. Gdy czegoś nie wiem, ze wszystkich sił staram się znaleźć gdzieś odpowiedź. Sporo czasu poświęcam rozwiązywaniu krzyżówek. Teraz mocno przygotowuję się do finału finałów teleturnieju. Najbardziej boję się pytań sportowych, gdyż nie jest to moja dziedzina. Z tego też powodu wypisuję sobie teraz informacje na temat minionych Mistrzostw Europy - powiedział laureatka. ,,Jeden z dziesięciu'' to na razie jedyny telewizyjny konkurs, w którym brała udział. - Chciałabym wziąć udział jeszcze w innych teleturniejach na przykład w ,,Wielkiej Grze'', ale na przygotowanie się do niego potrzeba bardzo dużo czasu i materiałów. Próbowałam się dostać do ,,Milionerów'', lecz na razie mnie nie wylosowano.

W finale pani Maria będzie mogła wygrać samochód. Sama nie kryje, że chciałaby wygrać - A dlaczego nie? Biorę udział w konkursie i liczę na wygraną. PAW


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum dla fanów teleturniejów. Strona Główna -> Uczestnicy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin